http://kackiller.blogspot.com/p/kac-o-kacu.htmlhttp://kackiller.blogspot.com/p/trzezwi-o-kacu.htmlhttp://kackiller.blogspot.com/p/chcesz-cos.htmlhttps://facebook.com/kackillerhttps://twitter.com/kackiller0

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Pięć kroków do lepszego życia.

   Przyznam, że całkiem przyjemny ten styczeń mamy, choć w dupę zimno i pokochałem kalesony. Muzyka (klik).
(Photo credit: bec.w via Foter.com / CC BY-NC)
   Miesiąc temu moja blogokoleżanka - Magda W. - napisała posta o organizacji czasu, życia, wszystkiego, a tak naprawdę to o tym, że wszelkie poradniki, kołczingi i motywatory to zmora naszych czasów (tu ten post macie - klik). I ja to zdanie trochę podzielam, ale nosiłem się od jakiegoś czasu z zamiarem napisania własnego (anty)poradnika. Takiego krótkiego. Kilka punktów, proste słowa, kilka zdań, proste życie. Bo o to chyba tu chodzi, nie? Żeby żyć dobrze, przyjemnie, bezstresowo i najlepiej jak się da. No i ja to będę pisał wszystko na własnym przykładzie, bo ja tak żyję i jest mi całkiem nieźle, więc może i ktoś inny skorzysta i będzie żył jak ja, samozwańczy król życia? Lećmy więc!

   A, i to jest jedna z tych niespodzianek, o których pisałem w podsumowaniu grudnia.

1. ŚPIJ

Pisałem wyżej, że będzie prosto, to jest, kurwa mać, prosto. Sen jest jedną z najlepszych rzeczy, jakich w życiu możemy doświadczać, między innymi przez to, że nigdy nie wiemy co nam się w nocy przytrafi. Sen relaksuje, podczas snu odpoczywamy, sen jest super. Śpij w opór, zwłaszcza jak nic nie musisz. Łikendy przeznaczaj na sen, dni "robocze" też. Nie wstawaj trzy godziny wcześniej, bo to nie ma sensu. Rozumiem, że musisz się wybudzić, zjeść coś, zażyć jakieś lekarstwa być może, wypalić szluga, wypić kawkje, przygotować drugie śniadanie, przysiąść na klopie na dwójeczkę, zrobić jakiś mejkap czy coś tam i chuj wie co jeszcze. I ja w zasadzie większość z tych rzeczy również zrobić rano muszę. Wstaję najwcześniej godzinę przed wyjściem z domu, zazwyczaj mniej niż godzinę, bo szkoda mi marnować czas na inne rzeczy niż spanie. Zwlekam się z wyra, idę się odlać, założyć szkła kontaktowe, zjeść coś, ubrać się, łyknąć garść pozytywnej energii i przepić to wodą, umyć zęby, dorzucić do pieca, no i przysiąść na białym kumplu. I wychodzę z domu nie wcześniej niż dziesięć minut przed autobusem, choć zazwyczaj jest to mniej minut niż dziesięć i lecę jak pojeb na ten środek transportu, który do mojej wiochy przyjeżdża raz na czterdzieści minut. A jak się spóźnię, to się zdrowotnie przejdę kilka kilometrów na mrozie albo wrócę do domu i pojadę następnym. Przy wszystkim zero stresu, no bo czym tu się stresować? Spóźnieniem na zajęcia? No bez jaj, kuuuurwa...

2. WYPIERDOL KALENDARZ

Wszyscy motywatorzy twierdzą, że planowanie życia to najważniejsza rzecz na świecie. Ja uważam, że nie, ale ja nie jestem żadnym motywatorem, więc no. Masz kalendarz? Wypierdol go. Albo nie, nie wypierdalaj, bo tam możesz zapisywać luźne myśli, ale jeśli chcesz planować sobie życie, to nie planuj go w kalendarzu. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, erę smartfonów i wszędobylskiej elektroniki. Wszystko planuj w telefonie. I powiedzmy sobie szczerze - jesteś leniem, bo nikt inny nie klika w takie posty. Nie próbuj tego zmieniać, bo i tak nic z tego Ci nie wyjdzie. Zapisujesz sobie w kalendarzu, że masz zrobić projekt, napisać wypracowanie, nauczyć się na egzamin? Wrzuć to w telefon i ustaw powiadomienie najwcześniej na dwadzieścia cztery godziny przed oddaniem projektu, wypracowania, czy egzaminem. Z własnego doświadczenia wiem, że najlepiej myśli i pracuje się w ostatniej chwili, więc dzień przed terminem złożenia pracy, to najlepszy moment na rozpoczęcie prac nad nią (chyba że to jakiś grubszy projekt, to góra trzy dni przed), czy robienie ściąg przed ważnym testem (robienie ściąg to jedna z najlepszych form nauki, bo przecież zapisujesz na nich tylko najistotniejsze rzeczy, tym samym je zapamiętując).

3. NIE ZAMYKAJ SIĘ W KLATCE

Byłeś kiedyś w zoo, Czytaczu? Ja byłem. I widziałem, że te zwierzaki nie są tam zbyt szczęśliwe. Brakuje im iskry w oku i ochoty do życia. To pewnie przez to, że są trzymane za kratą na ograniczonej przestrzeni. Tak samo może czuć się człowiek, który ustali sobie sztywne ramy działania i rozplanuje cały żywot co do godziny. Spontaniczność jest spoko. Popatrz - ze spontaniczności wykreśl człon "-ntaniczność" i dorzuć "-ko". To prawie to samo! To kolejny powód, dla którego powinno się kalendarz wyjebać w kosz/używać go w innych celach! Decyzje podejmowane spontaniczne mogą być najlepszymi w Twoim życiu. Ja tak postanowiłem pisać bloga i co? I się cieszę, bo to była dobra opcja.

4. WEŹ SIĘ NIE PRZEJMUJ I NIE NARZEKAJ

Ale co ja tu mam rozwijać, skoro to jest proste i logiczne? Taki jeden mądry raper nawinął kiedyś, że "jeśli problem nie ma rozwiązania to nie ma problemu" i ja się z tym zgodzę. dodam tylko od siebie, że jeśli problem ma rozwiązanie, to nie jest problemem. Spierdoliłeś egzamin? Będzie kolejny termin. Albo warunek. Albo zaczniesz studia od nowa. Albo ten kierunek jednak nie jest dla Ciebie. Stosuj się do tych opcji z problemami, które wypisałem wyżej, a jak nie pomogą, to w ostateczności (ale takiej ostatecznej ostateczności) możesz pomyśleć, że w Afryce ludzie głodują, gdzieś na świecie jest ktoś, kto może nie dożyć jutra, dzieci Josefa Fritzla mają traumę do końca życia, a uchodźcy spierdolili z Tarnowa, bo doszli do wniosku, że już lepiej było w Syrii. Więc w sumie to Ty nie masz tak źle jak inni.

5. NIE CZYTAJ CUDZYCH POSTÓW MOTYWACYJNYCH

Prawda jest taka, że jeśli szukasz motywacji u innych, to coś z Tobą jest nie tak. Studiujesz, a nie potrafisz znaleźć sensu studiowania na swoim kierunku? Popierdol go, idź na inny. Dana praca nie daje Ci satysfakcji i idziesz do niej jak na ścięcie? Pierdol ją, szukaj innej. Jesteś z facetem, który może i jest przystojny, ale odstaje od Ciebie intelektualnie? Nie, nie pierdol go. No dobra, może ostatni raz, ale po tym go rzuć w pizdu, wyjdź do ludzi i wypatruj lepszego. Jeśli coś Cię nie cieszy, to nie próbuj tego zmieniać na siłę, bo tak się nie da. Nie pomogą Ci w tym też cudze słowa, mimo że przeczytał na temat motywacji kilkanaście książek, brał udział w wykładach światowych sław kołczingu, czy przystawi Ci lufę do skroni - nic nie zmieni tego, że dana rzecz Cię nie cieszy. To tak samo jak z jedzeniem czy muzyką - jeśli bigos Ci nie smakuje, a pod disco polo nie tupiesz nózią, to bigosu nie jesz, a disco polo nie słuchasz, zwłaszcza jednocześnie.

   Jeśli ktoś się zastosuje do moich rad i mu pomogą, to spoko, ucieszę się, choć wątpię, by ktokolwiek moje śmieszkowanie wziął do siebie i spróbował żyć jak ja. Jeśli jednak komuś mój sposób na dezorganizację życia naprawdę pomoże i chce mi podziękować, to niech odezwie się na mejla albo w wiadomości prywatnej na fp - podrzucę numer konta.

   No, to cześć.

  Soszal midja:
https://facebook.com/kackiller
https://twitter.com/kackiller0

czwartek, 19 stycznia 2017

Rzucam szlugi przez Orbitowskiego.

   Dzieobry. Dziś będzie o tym, jak bardzo impulsywnie czasem postępuję i jak postanowiłem rzucić palenie, a pogoda bardzo zaburzeniowa to macie muzykę (klik).
(Photo credit: xvaughanx via Foter.com / CC BY)
   Na początku warto byłoby trochę scharakteryzować moje życie palacza, więc przedstawię to w takim skrócie mocnym. Jestem już tych kilka lat po osiemnastce, a pierwszego papierosa zapaliłem jakoś na wiosnę w pierwszej klasie liceum, czyli byłem trochę przed siedemnastymi urodzinami. Wiadomo, że jak się zaczyna, to pro się nie jest, więc przy moim "zaciąganiu się" początkowym dym do płuc nie docierał. Wszystko ogarnąłem i zacząłem się powoli wkręcać. Warto tu nadmienić, że jak miałem piętnaście lat, to mówiłem sobie, że "e, nie ma chuja, w życiu papierosa do ust nie wezmę". Taki słowny jestem. Taki godny zaufania ze mnie człowiek. Właśnie taki!

   Bywało tak, że brałem się za rzucanie. Największą przerwę w życiu miałem jakoś po maturach, bo nie paliłem praktycznie cztery miesiące. Praktycznie, bo od czasu do czasu sobie zapaliłem, ale cygaretkę, a to przecież nie papieros, więc się nie liczy (XD) - żelazna logika. Jak poszedłem na studia, to okazało się, że będę studiował z kumplem z klasy, poczęstował papierosem przed zajęciami, zrobiłem wyjątek i podobnie było na każdej kolejnej przerwie. Takie te wyjątki, że na drugi dzień przyszedłem na uczelnię z własną paczką. Od tego czasu rzucać nie próbowałem, a to było ponad cztery lata temu. Od jakiegoś czasu wcale dużo nie paliłem i w sumie nigdy dużo nie paliłem. Zdarzały się niby dni, kiedy wypalałem półtora paczki, ale to tylko wtedy, gdy szedłem na jakąś imprezę, to nie dzień, bo przez cały dzień wcześniejszy i noc bez problemu wypalałem prawie dwie paczki, ale dzieliłem się, bo po alkoholu do częstowania innych jestem pierwszy. Normalnie standardowa, dwudziestuszlugowa rama wystarczała mi bez problemu na dwa dni, a ostatnio to nawet i na cztery. Trochę z braku hajsu, trochę z lenistwa, bo czasem to mi się wyjść nie chce na tego papierosa.

   I tu czas na historię życia. Słowem wstępu - od momentu, w którym zacząłem czytać więcej kupuję sporo książek. Czym dla mnie jest sporo w kontekście książek? Już wyjaśniam. Jak to publikuję, to mamy dziewiętnasty dzień roku 2017. Ja w dwazerojedensiedem kupiłem osiem książek. Za co, skoro narzekam na to, że nie mam pieniędzy? No właśnie nie wiem, ale ostatnio napotkałem w swoim życiu spory dylemat. Jestem w galerii handlowej, konkretnie w Matrasie, przeglądam sobie przecenione książki, znalazłem dwie pozycje, które chętnie bym kupił - jedna za dziesięć, druga za piętnaście złotych. W paczce mam trzy papierosy, w portfelu dwadzieścia dwa złote i ileśtam groszy. Nowa paczka, czy nowa książka? Jak wezmę książkę, to tę droższą, której cena to praktycznie równowartość papierosów. I z jednej strony naprawdę chciałem odłożyć tę książkę, a z drugiej kusiła mnie strasznie. Zwłaszcza, gdy patrzyłem na cenę okładkową, a tam prawie czterdzieści złotych. A nowa cena - czternaście dziewięćdziesiąt. Poszedłem do kasy...

   Stałem się wtedy posiadaczem Nadchodzi Orbitowskiego. W portfelu zostało mi nieco ponad siedem złotych, w paczce dwa ostatnie papierosy, trzeciego trzymałem między palcami, bo nowy zakup trzeba uczcić. W ciągu tego dnia skończyłem tę paczkę i powiedziałem sobie, że to była ta ostatnia. Od tego momentu minął tydzień, a ja jak mam okazję to nadal palę, bo to się uda podpierdzielić mamie, a to ktoś na uczelni poczęstuje. Ale sam paczki nie kupiłem. Zobaczymy na jak długo...

   Jeśli rzucę, to będę dziękował Orbitowskiemu. A za oszczędzony hajs kupię sobie Exodus. I wcześniejsze jego książki. Tak, tak zrobię!

  Więcej Kacowych rzeczy:
https://facebook.com/kackiller
https://twitter.com/kackiller0

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Książki na Kacu: Opowieść o rzeczywistym człowieku.

  Leci dziewiąty dzień nowego roku, a ja złamałem dopiero jedno z moich pseudopostanowień na 2017. Jest nieźle. Muzyka (klik).
(Kac fotopstryking)
  W podsumowaniu grudnia napisałem, że w styczniu ukaże się jedna recenzje, więc słowa dotrzymuję i lecimy z pierwszym książkowym postem w nowym roku. Na pierwszy ogień pójdzie książka, którą zamykałem 2016, czyli Opowieść o rzeczywistym człowieku Vilikovskiego.

  Bohaterem Opowieści... jest najzwyklejszy czterdziestolatek - mąż, ojciec, pracownik, socjalista, człowiek naiwny. Na swoje czterdzieste urodziny od syna - Zdena - dostaje dziennik, a od żony - Edity - pióro. Postanawia prowadzić zapiski ze swojego życia, które w przyszłości, być może, przeczyta jego jedyny potomek. Początkowo nie pisze o niczym konkretnym - o pracy, awansie, o planowanym zakupie samochodu, który próbuje wymusić na nim żona, a ułatwić ma mu to szef. Proza życia codziennego. Słowem - nuda. Wszystko zmienia się po firmowym oblewaniu czterdziestki bohatera Opowieści..., podczas której to między solenizantem, a tajemniczą V. dochodzi do, wydawałoby się, niewinnego zbliżenia.

  Forma książki - dziennik - to dla mnie coś, za czym średnio przepadam. Vilikovsky napisał Opowieść o rzeczywistym człowieku tak dobrze, że sposób, w jaki pozycja ta została napisana, kompletnie mi nie przeszkadzał. Dużą zaletą tej formy jest to, że bohaterów poznajemy dużo lepiej, niż w przypadku powieści, bo zagłębiając się w cudzy diariusz naruszamy prywatność danego człowieka. W tym przypadku człowieka rzeczywistego. Człowieka, który niewątpliwie czuje ból, do czego odnosi się cytat Gombrowicza zamieszczony zaraz za stroną tytułową, niejako kluczowy dla całej Opowieści. Bo bohater - jak już wspomniałem - jest osobą naiwną, która niekiedy ponosi konsekwencje swojego zbyt frajerskiego zachowania. Snuje on marzenia, których spełnienie graniczy z cudem, choć wydają mu się one rzeczywiste. No bo skoro kobieta, z którą w tajemnicy się spotyka, wydaje się być chętna na pogłębianie znajomości, to czemu coś miałoby nie wyjść? No bo skoro szef obiecał, że pomoże załatwić samochód, to czemu miałby tego samochodu nie zdobyć? No wszystko wydaje się takie proste. A, niestety, nie jest. Bo bohater Opowieści... to człowiek trochę zniewolony, trybik w socjalistycznej maszynie zamknięty w biurze, a po godzinach pracy w przydzielonym przez pracodawcę mieszkaniu z synem-buntownikiem i żoną, z którą wszystkie zbliżenia odbywają się mechanicznie i według ustalonego harmonogramu. Pozornym urozmaiceniem i poczuciem wolności mogą być dla czterdziestolatka wyjścia ze znajomymi z pracy. Klatka. Zamknięta na kluczyk. A kluczyk gdzieś zaginął.

  Pierwsze spotkanie z Opowieścią o rzeczywistym człowieku, pierwsze przeczytane słowa, to było dla mnie wkurwienie. No bo jak w książce po korekcie może znaleźć się data "20 styczeń"? No jak? I każda inna jest w takiej samej formie. Dalej trafiamy na "se" zamiast "sobie", "tą" zamiast "tę" i kilka innych błędów. Od pierwszej strony widać, że był to zabieg, który ukazuje prosty, trochę chłopski, język autora dziennika. Mnie to trochę razi, bo jestem wyczulony na takie błędy i w internecie od lat Grammar nazi reprezentant (któremu również zdarza się błędy popełniać), ale starałem się w Opowieści... na te "błędy" przymykać oko, bo jednak one oddają prawdziwość bohatera, czterdziestolatka, zwykłego, rzeczywistego człowieka.

  Opowieść o rzeczywistym człowieku ma swoje plusy, ma też nieliczne minusy. Książką wybitną nazwać jej nie można. Pozycją, którą czyta się przyjemnie - jak najbardziej. To taka książka, z którą można zakopać się w łóżku w zimowy wieczór i w ten jeden wieczór ją pochłonąć w całości i na raz, z przerwami na parzenie kolejnych herbat. Zdecydowanie uważam ją za przyjemny akcent na zakończenie minionego roku i wielki plus mojego braku pohamowania w czarny piątek (kiedy to zamówiłem cztery książki z Książkowych Klimatów). Ocena:
(źródło zdjęcia oryginalnego: nexusmods.com)
  No, i tyle. Nara.

  Więcej Kacowych rzeczy:
https://facebook.com/kackiller
https://twitter.com/kackiller0

środa, 4 stycznia 2017

Suma Kaców 2016. (+ konkurs!)

  To będzie dobra beka, jak trzy posty pod rząd na Kacu będą podsumowaniami, wierzę w to! Muzyki tu nie wrzucam, bo... A to zaraz.
(okładki podjebałem z internetu)
  Podsumowanie roku to duże przedsięwzięcie, zwłaszcza że to pierwsza taka rzecz u mnie. W sensie taka dość obszerna. Plan jest taki, że podzielę to wszystko na trzy segmenty. Zaczniemy od muzyki, później książki, na końcu podsumowanie blogowe. Dwie pierwsze opcje to po dziesięć pozycji, którymi się jarałem w minionym roku, kilka zawodów i wyróżnień dodatkowych (kolejność losowa we wszystkich przypadkach). Do tego dorzucę jakieś oczekiwania na 2017. Blogowo przedstawię pięć tekstów, które były w 2016 najpopularniejsze i pięć takich, które uważam, że powinny zeżreć bardziej, a nie siadły aż tak dobrze. To lećmy. A, jeszcze jedno. Wytrwałych być może czeka nagroda, bo na samym końcu jest mały konkursik, więc zapraszam do uważnego czytania i oglądania. No, już możemy lecieć.

MUZYKA

Moje top 10 albumów z 2016:
1. The Weeknd - Starboy
Wiele osób może się teraz zdziwić, bo w necie można wyczytać masę opinii, że to strasznie słaba płyta. Mimo że oczekiwałem czegoś innego - bo Abel zapowiadał, że to będzie płyta klimatycznie zbliżona do sławnej trylogii, a nie jest - to i tak jestem zadowolony. Przyjemny klimat, trochę żywszy niż na poprzednim BBTM, co mi akurat bardzo pasuje. Jak ktoś chce mi zrobić prezent to poproszę o CD, bo chętnie przygarnę, a nie mam pieniążka. Mojego ulubieńca na jutubach chyba nie ma (przynajmniej oficjalnie), to łapcie tytułowy singiel (klik).

2. O.S.T.R. - Życie po śmierci
Po Ostrym to ja się od kilku lat już nie spodziewam większych rozpierdalatorów, a on mnie nadal potrafi zaskoczyć. Jego ostatnich płyt słuchałem głównie ze względu na bity, bo o polska czołówka produkcyjna, a na ostatnim albumie pokazał, że i rapowo trzyma poziom. Koncepcyjny krążek podzielony na cztery części, opowieść głównie o problemach zdrowotnych, walce z chorobą, powrocie do zdrowia, zmianie swojego życia. Niby banały, ale ujęte w genialny sposób. I te produkcje Ostrego i Killing Skills. Bajka. Jednym z najlepszych numerów na ŻPŚ jest singiel We krwi (klik).

3. Drake - Views
Po średnio satysfakcjonującym mikstejpie If youre reading this its too late Drake dojebał do pieca świetnym krążkiem, takim stylowo trafiającym idealnie w moje gusta, bo to świetnie wyważone połączenie rzeczy stricte rapowych z tymi, które klimatycznie bardziej trafiają w nurty r&b, czy całkiem popowe jak Controlla, One Dance, czy Too Good z gościnnym udziałem Rihanny. Do tego chyba jedyny, mocno viralowy klip do Hotline Bling (klik) jeszcze z 2015 roku!

4. RAU - Konkretna rozrywka
Jeśli miałbym wybrać jedną osobą z Alkopoligamiia, na której debiut czekałem najbardziej to nie byłby to Knap, Leh, czy ktokolwiek inny. Byłby to RAU. Jego stylówka siedziała mi najbardziej, bo to gość, który z muzyką mocno eksperymentuje, a ja lubię rzeczy niestandardowe. Takie właśnie są jego produkcje, a rap kojarzy się z taką wyjebką, jakby nie chciało mu się nawijać. Osobisty faworyt z płyty to Bic śmiesznego (klik).

5. Ten Typ Mes - AŁA.
Skoro już jestem przy Alkopoligamii, to nie mogę pominąć szefa wytwórni i jego najnowszego albumu AŁA. Pisałem o nim nieco dłuższy tekst (klik), więc w skrócie - gatunkowa mieszanka, która z hip-hopem wiele wspólnego nie ma, świetne produkcje, bardzo dobre występu gościnne, a i gospodarz pokazał się z najlepszej strony. Dotychczasowo najlepszy album Mesa. Jednym z moich ulubionych numerów jest Jeden mail (klik).

6. Sarius - I żyli krótko i szczęśliwie
Mariusz to moim zdaniem jeden z najbardziej niedocenionych młodych raperów w Polsce. Gość, który ma zajebisty potencjał i potrafi go wykorzystać na jutubach ma po kilkaset tysięcy wyświetleń (a typ, który gęga ma kilka milionów...). Jedno z lepszych flow w 2016. Świetne linijki. Jak chce, to potrafi dopierdolić, a jak nie, to zrobi klimatyczny, nieco bardziej spokojny numer. Warto wspomnieć, że gdzieś w połowie roku Sarius puścił również luźną EP'kę z Soulpetem pt. Zero starań, która również jest świetnym projektem. Mój ulubiony numer z LP Sariusa to Księżyc i wilk (klik).

7. Piotr Zioła - Revolving door
Jedyna płyta w całym moim zestawieniu, która klimatycznie całkowicie odbiega od reszty. Zioła to dla mnie odkrycie roku 2016 i (z płyt, które miałem okazję sprawdzić) debiut roku w polskiej muzyce. Revolving door to świetny, bardzo spójny album i przyznam, że dawno nie słuchało mi się niczego tak przyjemnie, jak właśnie płyty Piotrka. Idealny przykład na to, że polska muzyka ma bardzo zdolną młodzież, która robi takie utwory jak W ciemno (klik).

8. Flirtini - Heartbreaks & promises vol. 3
Jak już jestem przy zdolnej młodzieży, to warto wspomnieć o najświeższej płycie z mojego subiektywnego rankingu, czyli trzeciej kompilacji od Flirtini. Każda z trzech części H&B, to dowód na to, że polska scena szeroko pojętej muzyki elektronicznej ma się dobrze. Na najnowszej kompilacji pojawili się również wokaliści i raperzy, łącznie czterdziestu artystów na szesnastu utworach. Produkcyjnie m.in. Flirtini, Err Bits, Spisek Jednego, wokalnie Klaudia Szafrańska, Michał Sobierajski, Justyna Święs, Natalia Nykiel, czy wspomniany na poprzednim miejscu Piotrek Zioła, a nawet Paulina Przybysz, czy Reni Jusis (która w tym roku wróciła z całkiem niezłą płytą). Rapowo między innymi Otsochodzi, Gedz i Ras. Jako przykład podrzucam jedną z większych niespodzianek na płycie, czyli kawałek Na zawsze (klik).

9. Majid Jordan - Majid Jordan
Był szef OVO Sound, to będą i podopieczni, czyli kolejny z debiutów 2016, na które czekałem, ale po takiej EP'ce jak A place like this nie dało się na ten album nie czekać. Jedną z rzeczy, które cieszą tutaj najbardziej jest to, że panowie praktycznie całą robotę wykonali sami - od produkcji muzycznej, przez pisanie tekstów, po ich wykonanie. Wokalnie jedynym gościem jest Drake, który świetnie doprawił kawałek My love (klik), który jest jednym z moich ulubionych z tej płyty.

10. Fisz Emade Tworzywo - Drony
Jak ktoś puszcza taki singiel jak Telefon, to oczekiwania na album nie są małe. I choć Telefon, to na Dronach numer wyjątkowy, bo drugiego takiego nie ma, to jest to płyta genialna. To album, którego nie da się zamknąć w sztywnych ramach, bo czerpie z przeróżnych gatunków. to płyta, w której słychać rapową przeszłość braci Waglewskich, ich bardziej rockowe zajawki, wpływy ojca, a kontrastuje to z nieco odświeżonymi, trochę elektronicznymi, syntezatorowymi inspiracjami. Moim ulubionym numerem, mimo wszystko pozostaje Telefon (klik).

Teraz kilka wyróżnień:
1. Taco Hemingway - WOSK/Marmur
Dwa całkiem udane projekty Taco, poziom z poprzednich albumów utrzymany.

2. XXANAXX - FWRD
Album, który miał znaleźć się w zestawieniu najlepszej dyszki 2016 wg mnie, ale ostatecznie ktoś musiał z niej wypaść. Padło na ten bardzo przyjemnie brzmiący duet. Niestety.

3. Reni Jusis - Bang!
Od Reni mogliby się uczyć Ci bardziej oldskulowi polscy raperzy, którzy próbują swoich sił w niuskulach. Projekt wydawał się mocno eksperymentalny, a wyszedł naprawdę nieźle.

4. Białas / Solar/Białas - H8M4/#nowanormalność
Solar/Białas to w końcu jeden raper, więc ich trzeba brać pod uwagę wspólnie. Pierwszy z projektów to idealny przykład na to, jak powinien wyglądać uliczny rap w 2016 roku. Drugi muzycznie trochę wyprzedził scenę, przez co te klubowe podkłady mogą gryźć, a mi akurat siadły bardzo.

5. VNM - HalfLajf i Kękę - Trzecie rzeczy
Zestawiłem te krążki razem, bo to oficjalne odejście obu panów z PROSTO i rozpoczęcie działalności własnych labeli. Poszło im świetnie. Pierwszy zrobił jeden z lepszych albumów w karierze, a drugi zgarnął złotą płytę przed premierą.

Mniej przyjemna część muzyczna, czyli zawody:
1. Małpa - Mówi
To naprawdę nie jest zły album, ale nie tego oczekiwałem po debiucie Małpy. Jakoś bardziej podobał mi się na nielegalnym KNOC. Tutaj jest spoko, ale bez większego szału.

2. Bisz/Radex - Wilczy humor
Na chwilę obecną mam problem ze słuchaniem tego krążka. I ten problem pojawił się razem z premierą. Singlami się jarałem, Potlacz to świetny numer, ale całościowo nie czuję kompletnie zajawki na ten album. Nie wiem czemu, ale w nowym roku postaram się konkretniej w Wilczy humor wsłuchać.

3. QueQuality - Hip-hop 2.0
Są momenty lepsze i są te gorsze. Tych drugich jest zdecydowanie dużo więcej. Z całej składanki pamiętam może ze dwa, trzy numery, a kilka razy całość przesłuchałem. Miał być album, który pokaże potencjał wytwórni Queby, a wyszło coś, co nie powinno się pojawić. Ale sajkofani i tak powiedzą, że Polska nie jest przygotowana na taki klimat. Za to blendtejp Elektryka, który był dodawany do tej składanki jest prześwietny, chociaż wypierdoliłbym z niego hostujących, bo czasem wkurwiają.

4. Sitek - Wielkie sny
To nie taki zawód jak inne, ale nie podoba mi się sytuacja, gdy przed premierą znana jest ponad połowa płyty, w dodatku ta bardziej wartościowa, co niby pobudziło apetyt, ale ten nie został w pełni zaspokojony całym krążkiem. Album byłby większym rozpierdolem, gdyby Sitek puścił go rok wcześniej i nie promował go aż tak dużą liczbą klipów.

5. Eldo - Psi
Po pierwszej części z tej trylogii, która ma być końcem kariery Eldo i po singlu na bicie RAUa miałem duże oczekiwania. Płytę przesłuchałem raz i nie miałem ochoty słuchać ponownie. Wrócę do niej jednak i może się przekonam.

Rzeczy, na które czekam w 2017:
1. Hades - Świattło
Pierwszy singiel (klik) pokazuje, że Hades jest w formie, a dwie poprzednie solowe płyty to gwarancja tego, że były członek HiFi Bandy poszedł w dobrą stronę.

2. Holak - TBA
Czy raczej Holak, kiedy płyta? Mateusza muzycznie trzeba czuć - czy to w Małych Miastach, czy w numerach solowych. To jest specyficzny styl, który do mnie trafia i wierzę, że cały album będzie projektem, na który warto czekać.

3. J. Cole/Kendrick Lamar - TBA
Mówi się od dłuższego czasu, że ta płyta ma się ukazać i jak się w końcu ukaże to zmiecie wszystko. To jest pewne. Tylko nie wiadomo czy w ogóle wyjdzie i jeśli tak, to kiedy. Wierzę w 2017.

4. Sokół - TBA
Pierwsze solo szefa Prosto to coś, na co czeka całe rapowe środowisko. Po cichu wierzę, że to będzie prezent dla słuchaczy na czterdzieste urodziny Sokoła.

5. Quebonafide - Egzotyka
Projekt, którego jeszcze nie było i pewnie drugiego takiego nie będzie. Przebić go może tylko płyta nagrana na różnych planetach. Kilka numerów już wyszło w formie singli i zapowiada się ciekawie.

  Muzycznie 2016 stał na całkiem niezłym poziomie i mam świadomość, że kilka(naście) świetnych projektów na pewno pominąłem, a kilku(dziesięciu zapewne) równie rewelacyjnych płyt z minionego roku nie miałem okazji jeszcze sprawdzić. Wszystko jest do nadrobienia, jednak na chwilę obecną nic bym w powyższych listach nie zmienił. Przejdźmy więc do książek.

KSIĄŻKI
  W podsumowaniu książkowym nie będę brał pod uwagę wyłącznie pozycji wydanych w 2016 roku, bo (licząc na szybko) przeczytałem może z pięć zeszłorocznych premier. W tym podsumowaniu skupię się na książkach, które przyswoiłem w zeszłym roku, a było ich sześćdziesiąt. Wynik średni, choć mnie bardzo satysfakcjonuje, bo chciałem przeczytać minimum cztery pozycje na miesiąc, a ostatecznie stanęło na pięciu miesięcznie.

10 najlepszych książek, które przeczytałem w 2016:
1. Milan Kundera - Walc pożegnalny
Początek 2016, zamówienie obejmujące cztery książki Kundery i strzał w dziesiątkę, bo pierwsza, po którą sięgnąłem to właśnie Walc pożegnalny. Od tak świetnych książek chciałbym zaczynać znajomość z każdym kolejnym pisarzem. Kundera to obecnie jeden z moich ulubionych autorów, a Walc pożegnalny to na chwilę obecną najlepsza książka, jaką w życiu miałem okazję przeczytać.

2. Haruki Murakami - Norwegian wood
Murakami to kolejny z pisarzy, których przyniósł mi miniony rok. Pierwsza książka Japończyka, po którą sięgnąłem to najnowszy zbiór opowiadań pt. Mężczyźni bez kobiet, jednak to Norwegian wood okazała się tą, która pochłonęła mnie najbardziej. To pozycja, która idealnie odzwierciedla kunszt Murakamiego i wydaje mi się, że daje dobry pogląd na japońską kulturę i kontakty międzyludzkie.

3. Jakub Żulczyk - Radio Armageddon
Pierwsza z książek Żulczyka, które znajdą się na tej liście to pozycja wyjątkowa. Niby wydana w 2008 roku, ale nie traci na aktualności. Ponadto to książka, po której przekonałem się do obszerniejszych powieści (a był czas, że jak książka przekraczała 350 stron, to miałem problem z tym, by się w ogóle za nią wziąć). Żulczyk rewelacyjnie odzwierciedla ludzkie emocje i miejski brud. Klasa sama w sobie.

4. Camilla Läckberg - Księżniczka z lodu
Kolejna z książek wyjątkowych. Pozycja, dzięki której przekonałem się do kryminałów. Spotkałem się z opiniami, że Läckberg za mocno ukazuje życie prywatne swoich bohaterów, co nie ma wpływu na główny, kryminalny wątek. Ja uważam, że to świetne uzupełnienie tej książki i w najbliższym czasie biorę się za kolejną część z sagi o Fjällbace.

5. Jakub Małecki - Odwrotniak
Książka, dzięki której tak naprawdę odkryłem Małeckiego, bo po Dżozefie czułem niedosyt. Książka, o której piszę co chwilę. Książka, która okazała się jedną z najważniejszych w moim życiu. Książka, którą zrecenzowałem i po prostu wrzucę tu link (klik do tego tekstu, bo to zdecydowanie lepsza opcja niż kilka zdań, które i tak dużo nie powiedzą.

6. Jakub Żulczyk - Instytut
Drugi Żulczyk na liście. Objętościowo mniej niż połowa Radia Armageddon. Instytut to pozycja, którą pochłania się na jedno podejście, a później zostawia czytelnika z książkowym kacem. Pisałem o niej więcej z recenzji, więc jak coś to zapraszam (klik).

7. Remigiusz Mróz - seria z Joanną Chyłką
Miałem wpisać tu tylko Immunitet, ale to by było lekkie niedomówienie. Bo cała ta seria to jest książkowy majstersztyk. Rzadko trafiam na książki, których tematyka nie jest łatwa, a czyta się je szybko i bardzo przyjemnie. Seria z Chyłką dokładnie tak wygląda, no bo raz - thrillerowo-kryminalne powieści prawnicze nie są raczej proste w odbiorze i dwa - to nie są krótkie pozycje, a każdą czytam maksymalnie po kilka dni. Mam słabość do tej serii, bo dzięki niej nawiązałem pierwszą współpracę na linii bloger-bloger (właściwie to bloger-blogerka) i napisałem dwie wspólne recenzje (klik raz i klik dwa) z Kają z Do kawy blog (klik).

8. Anna Dziewit-Meller - Disko
Kolejna z pozycji, o której już pisałem i jeszcze na pewno napiszę. Kolejna z tych książek niedocenionych, czego ja nie rozumiem. Pozycja bardzo przyjemna, choć tematyka na to nie wskazuje. Więcej w recenzji (klik).

9. Szczepan Twardoch - Król
Pozycja, która pokazała mi, że jestem głupim człowiekiem, bo nie sięgnąłem po Twardocha wcześniej. Żałuję tego mocno, bo Król pokazał mi, że jego autor jest pisarzem wybitnym. Przede mną więc kilka książek do nadrobienia i będę chciał nadrobić je możliwie najszybciej. Więcej o Królu nie napiszę, bo to nastąpi w swoim czasie i w trochę innych okolicznościach.

10. Etgar Keret - Rury
Jedna z ostatnich książek, które przeczytałem w ubiegłym roku. Zdecydowanie jedna z najlepszych. W podsumowaniu grudnia napisałem, że Keret to mistrz krótkiej formy i oczarował mnie od pierwszej strony, więc tego się trzymam, nic nie zmieniam. Dodam tylko, że przez niego złamałem jedno ze swoich postanowień noworocznych, którym miało być wstrzymanie się od kupowania książek i zamówiłem Nagle pukanie do drzwi.

Garść wyróżnień:
1. Jakub Małecki - Dygot/Ślady
Książki, za sprawą których Małeckiego poznała szersza publika i w sumie to jest dobre, cieszy mnie to mocno, bo warto, by ludzkość znała tego autora. Książki świetne, równe, jednak ten Odwrotniak to jest moja miłość przenajwiększa jeśli chodzi o polskie książki, a zwłaszcza te, które napisał Małecki.

2. Jerome D. Salinger - Buszujący w zbożu
Klasyka pełną gębą. Długo zastanawiałem się, czy nie wrzucić Buszującego do topki, ostatecznie kończy z wyróżnieniem, ale za to takim mocnym, wartościowym. Bo to książka wartościowa w końcu, więc inaczej być nie może. Jak ktoś jeszcze nie miał okazji, to proszę to przeczytać i się cieszyć z obcowania z przykładem książki, którą znać powinien każdy. KAŻDY.

3. Zygmunt Miłoszewski - Uwikłanie/Ziarno prawdy
O Miłoszewskim pisze i mówi się dużo dobrego. Ja mam taki problem z tymi pisarzami, o których pisze i mówi się dużo dobrego, że rzadko ich sprawdzam, bo się boję, że to nie będzie coś, co mi podejdzie. Pierwszą część trylogii kupiłem w mocno promocyjnej cenie (dwie pozostałe też i chuj, że kieszonkowe, nie przeszkadzają mi, bo nie liczy się wielkość ponoć) no i masz, nie przejechałem się, a wręcz przeciwnie - mocno się zajarałem. Bo jest czym. Gniew pewnie niedługo też przeczytam.

4. Stanisław Dygat - Disneyland
Na początku dziękuję Hani z bloga Czymkolwiek, bo gdyby nie ona, to pewnie bym nigdy po Dygata nie sięgnął. A ona mnie zachęciła swoją recenzją (klik) tak bardzo, że sięgnąłem i się nie zawiodłem. No i plus Disneylandu jest taki, że zacząłem wpadać do antykwariatu i trochę mniej przeszkadza mi zapach starych książek.

Dobre, to teraz zawody:
1. Milan Kundera - Święto nieistotności
Nie jest to książka zła. Wręcz przeciwnie, jest bardzo w porządku. Poziom książek Kundery po całkowitym zerwaniu związków z Czechami spadł. Nie jakoś diametralnie, ale te pozycje, które oryginalnie pisał po francusku są nieco gorsze od tych czeskich. Święto nieistotności na chwilę obecną wydaje mi się najsłabszą książką Czecha.

2. Michał Witkowski - Lubiewo bez cenzury
Książka tłumaczona na kilkanaście języków, Witkowski objawienie polskiej literatury, najważniejsza i najlepsza jego książka itepe, itede. Kupiłem i przeczytałem głównie ze względu na to, że jedną z jego nowszych książek dorwałem za małe pieniądze, a że miała ona związek z Lubiewem, to wypadało wiedzieć co działo się wcześniej. Wymęczyłem się strasznie, nie czułem zbyt dużej satysfakcji, ale na półce czekają jeszcze dwie książki Witkowskiego, więc wierzę, że będzie lepiej.

3. Jacek Krawczyk, Claudia Torres - Chomik na widelcu
Przemilczę i podrzucę link do recenzji (klik).

4. Joy Fielding - Teraz ją widzisz
Też bym przemilczał i wkleił link, ale tu się wytłumaczę trochę, przy okazji wprowadzając do recenzji, którą macie tu (klik). Po przeczytaniu całkiem przyjemnej Strefy szaleństwa miałem dość duży apetyt na kolejne książki pani Joy, a okazało się, że Teraz ją widzisz, to jest jakaś pomyłka, która nie powinna się nawet ukazać na rynku wydawniczym. Tyle.

5. Piotr C. - Pokolenie Ikea
Słyszałem dużo dobrego, blogowo lubię, ale po książce oczekiwałem czegoś zupełnie innego. Irytuje trochę i uważam, że tę historię dało się opowiedzieć znacznie lepiej. Naprawdę ZNACZNIE lepiej.

6. Umberto Eco - Temat na pierwszą stronę
Może zabrałem się za twórczość Eco od dupy strony, bo zacząłem od książki najnowszej, a po jej przeczytaniu zupełnie nie mam ochoty, by sięgnąć po coś starszego. A wydawało mi się, że jak pisarz jest pisarzem cenionym, to nie zdarzają mu się aż takie wypadki jak w przypadku Tematu na pierwszą stronę. Chyba, że po prostu styl mi nie odpowiada, albo coś. Sprawdzę inne jego książki to się dowiem. Na chwilę obecną jednak mam uraz.

7. Dorota Masłowska - Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną
Ja nie wiem czy to standardy się tak zmieniły przez te czternaście lat czy ki chuj, ale jeśli za ten twór Masłowska dostała Paszport Polityki i była nominowana do Nike, to jest mi przykro. Naprawdę.

Książki, na które czekam w 2017:
1. Jakub Małecki - Rdza
No czekam bardzo, bo zapowiedział, że się pisze i pewnie wyjdzie w przyszłym roku, a Małecki mnie nie zawodzi, więc czekam najbardziej chyba.

2. Charles Bukowski - O kotach/O miłości
W marcu 2015 roku w świat poleciała informacja, że w USA ukażą się trzy niepublikowane książki Bukowskiego - O pisaniu, O kotach i O miłości. Cała trójka w Stanach jest już dostępna, w Polsce ukazała się jedynie pierwsza z nich, O pisaniu. Jestem w trakcie jej czytania i jest całkiem nieźle (zbiór listów Bukowskiego, głównie do wydawców). Bukowski jest w moim prywatnym topie pisarzy, więc nie jest dziwne to, że czekam na wszystko, co kiedykolwiek mógł napisać.

3. Remigiusz Mróz - piąta część serii o Chyłce
Wcześniej pisałem, że serią o Chyłce jaram się mocno, więc nic dziwnego, że czekam na kontynuację, która ma się ukazać pod koniec pierwszego kwartału tego roku. A czekam mocno, bo zakończenie Immunitetu zaskoczyło, zadziwiło i pozostawiło rozdziawioną japę, więc przydałoby się, by Mróz z hukiem ją zamknął. Nie obrażę się, serio.

4. Łukasz Orbitowski - Exodus
Nie mam pojęcia, czy Orbitowski pisał o Exodusie coś więcej, czy nie, ale znając życie, to pewnie jakieś smaczki pozdradzał na swoim blogu (którego ja czytam rzadko). Ja o tej powieści słyszałem tyle co nic, czyli, że się pisze i będzie prawdopodobnie w tym roku. Czekam, choć spod pióra Orbitowskiego przeczytałem tylko Szczęśliwą ziemię, którą się mocno zajarałem. Wierzę, że przed premierą Exodusu przeczytam jeszcze coś Orbitowskiego.

5. Żulczyk, Twardoch, Murakami, Keret
Nie mam pojęcia, czy którykolwiek pracuje nad czymś nowym (lub już coś napisał i ma się to ukazać), ale miło by było, gdyby w 2017 wyszło coś nowego od tych panów. W przypadku Kereta czekam też na nowe wydania pozostałych jego książek, bo na razie ukazała się większość, ale to jeszcze nie wszystko. Poza tym te wydania są genialne (tak samo jak i Kundery, ale jego książki chyba wszystkie już wznowiono) i żal nie mieć ich na półce.

  Książkowo 2016 był dla mnie niemałym przełomem. Napisałem na początku, że postanowiłem sobie czytać minimum cztery książki na miesiąc (czyli jedną na tydzień), wyszło mi trochę więcej - ładne, dość okrągłe 60 sztuk. W porównaniu do tego, że w latach poprzednich rzadko dochodziłem do dziesięciu książek rocznie to liczba jest imponująca. Jestem z siebie dumny, choć wiem, że gdybym był trochę bardziej zorganizowany, to przeczytałbym ich więcej. Cel na 2017 - przebić zeszłoroczną sześćdziesiątkę.

BLOG/INTERNETY

  Tę kategorię dzielę na cztery podkategorie i tylko w pierwszej będą listy. Trzy pozostałe to raczej garść statystyk, chwalenia się i subiektywnych odczuć.

I. Blog
Miniony rok to w sumie taki przełom w moim blogowaniu, bo zaczęło mnie to jarać, starałem się pisać więcej i bardziej regularnie. W 2016 opublikowałem łącznie 66 postów, to łącznie ponad dwa razy więcej niż w 2014 i 2015. Najbardziej płodnym miesiącem okazał się maj, w którym wrzuciłem dziesięć postów. Najmniej - grudzień.

Posty z największą liczbą wyświetleń w 2016 (każdy jest podlinkowany jak cuś):

  W sumie to nie dziwi mnie, że akurat te posty znalazły się wśród pięciu najczęściej odwiedzanych. Tytuły postów 2. - 5. z nich przyciągają i nie da się temu zaprzeczyć. Numer jeden to w dużej mierze również zasługa Kai, która udzieliła się w tym poście gościnnie, wrzuciła go do siebie na fanpejdż, więc sporo jej czytelników pewnie go sprawdziło. Dziwi mnie tylko, czemu drugi post z Kają nie cieszy się taką popularnością jak pierwszy i pod względem liczby wyświetleń, nie znalazł się nawet w pierwszej dziesiątce.

Moich pięć subiektywnie najlepszych tekstów 2016 (kolejność przypadkowa, również podlinkowane):

Nie będę tego uzasadniał. Wejdźcie, przeczytajcie i się przekonajcie.

II. Fejsik
Nie pamiętam jak wyglądała liczba lajków na moim fanpejdżu na początku roku (końcem stycznia było ich 34), ale 2016 skończyłem ze 145 polubieniami.

  Najpopularniejszym postem na moim fp w 2016 był ten (klik), który trafił do prawie 1800 osób.

III. Tłiter
  Tłitera założyłem w kwietniu 2016. Na chwilę obecną obserwuje mnie tam 119 osób, a największą petardą okazał się mój ostatni tłit z zeszłego roku, czyli ten (klik). Dotarł on do prawie czterdziestu tysięcy osób, czaicie kurwa?!

IV. Kac u innych
  Napisałem, że 2016 to rok przełomu i zacząłem się jarać blogowaniem. Zacząłem się również promować, udzielać w necie, budować sobie jako Kacowi pewną (piszę to mocno prześmiewczo) markę. Trochę mi się udało, bo wyświetleń i aktywności przybyło, a w kilku miejscach byłem nawet polecany. Jeden minus jest - nie udało mi się przejść na własną domenę, a chciałem to zrobić w 2016. Wierzę jednak, że w 2017 się wreszcie przeniosę na swoje.

Czas się pochwalić "gdzie byłem" w 2016 (też podlinkowane):
1. Dwie szybkie rekomendacje. w Księgotece Pauliny.
2. To oni podbiją internet! u Mądrej Blondynki.
3. Odkrycia #4 u Hani z bloga Czymkolwiek.
4. #3 Cuda wianki i Polecane blogi u Magdy z bloga Emplace.
5. Najlepsze blogi - post promujący na blogu Trzeźwy umysł.

  No i dorzuciłem kilka swoich zdań u Kai na Do kawy blog we wpisie Jak wygląda współczesny pisarz? Blogerów praca własna.

  A i tak o czymś pewnie zapomniałem albo czegoś nie zauważyłem.

SUMA PODSUMOWANIA

  2016 to taki rok dobrych zmian. Zacząłem więcej czytać i pisać. Kupiłem masę książek. Rozwinąłem się twórczo i intelektualnie. Nauczyłem się pobudzać własną kreatywność. Na świat patrzę szerzej i z różnych perspektyw. Wpadłem na kilka lepszych i gorszych pomysłów. Zacząłem działać. Poznałem kilka osób z blogosfery. Zacząłem pisać o książkach. Dzięki blogowi byłem na targach książki w Krakowie. Usłyszałem i przeczytałem masę miłych słów. I drugie tyle konstruktywnej krytyki. Piłem mniej alkoholu. Trochę zamknąłem się w domu i rzadziej wychodziłem, ale nie uważam, by wpłynęło to na mnie negatywnie. Napisałem i obroniłem licencjat (praca i obrona na 5.0!). Przeprowadziłem akcję #polskiwrzesień (w przyszłym roku zorganizuję to lepiej). Zacząłem studia magisterskie. Nauczyłem się notować istotne rzeczy. Zacząłem skrobać coś, co chcę przekuć w powieść. Trochę dorosłem. Stałem się chyba trochę lepszym człowiekiem.

  Dzięki 2016. Byłeś naprawdę spoko!

  To jeszcze dwie sprawy przed ostatecznym zakończeniem:

1. Dajcie znać czym Wy się zachwyciliście w 2016. Chętni się dowiem, a może trafi się coś, czym i ja się zajaram.

2. Wspomniany, szybki konkurs na zasadzie kto pierwszy ten lepszy - w topach, zawodach i wyróżnieniach wspomniałem łącznie o 49 książkach i płytach. Na grafice jest tylko 48 okładek. Kto pierwszy w komentarzu napisze, której okładki brakuje wygrywa książkę niespodziankę. Powodzenia!

  No, to tyle.

  Zapraszam na kacpejdża i tłitera, bo tam pisuję znacznie częściej niż tu.
https://facebook.com/kackiller
https://twitter.com/kackiller0