http://kackiller.blogspot.com/p/kac-o-kacu.htmlhttp://kackiller.blogspot.com/p/trzezwi-o-kacu.htmlhttp://kackiller.blogspot.com/p/chcesz-cos.htmlhttps://facebook.com/kackillerhttps://twitter.com/kackiller0

sobota, 16 lipca 2016

Ksiązki do d...: Teraz ją widzisz.

  Dziś nie będzie o dobrych rzeczach, więc niech przynajmniej muzyka będzie dobra. Niby sprzed półtora roku, ale nadal sztos. Taki sztos (klik).
(zdjęcie moje, okładka: swiatksiazki.pl)
  Kolejna książka chyba do dyszki. Nie pamiętam w sumie czy dałem za nią dziesiątkę bez grosza, czy piętnastaka (no bo niby do dyszki, a pisałem, że naciągamy do piętnastu, nie?), ale wiem, że kilka sztuk widziałem niedawno w tym sklepie, co to niby tylko dla inteligentnych jest, za 9,99. Co za książka? No pisałem niby w tytule i powyżej macie okładkę, ale napiszę raz jeszcze - Joy Fielding - Teraz ją widzisz.

  Na okładce jest taki napis "Autorka Strefy szaleństwa". Nic Wam pewnie nie powie. Mi mówi. Bo Strefę szaleństwa wygrzebałem trochę wcześniej (też za małe pieniądze) niż Teraz ją widzisz i była bardzo spoko. Takie przyjemne siedem na dziesięć. No i przez to pewnie skusiłem się na kolejną z książek Pani Joy (zapamiętajcie to imię, to ważne, bo jakby nie było ważne, to bym go nie wyboldował, a zrobiłem to już drugi raz).

  O czym jest Teraz ją widzisz? Ano widzisz, Czytelniku, ja Ci to powiem. Znaczy napiszę. Książka Pani Joy jest o takiej Pani, co się nazywa Marcy Taggart i jest Kanadyjką (klik), ale wszyscy myślą, że Amerykanką. Chuj wie czemu. Ta Pani Marcy pojechała na wycieczkę do Irlandii, która miała być drugim miesiącem miodowym jej i jej męża, Pana Taggarta (jakby co, to Piotrek ma na imię on, znaczy Peter), ale, że posuwał na boku Panią Sarę (Saręh? Sarahę? Saharę? nie wiem, H miała w imieniu, ale w książce to nie było odmieniane, więc zastosuję tu spolszczoną opcję), która to była kimś tam w klubie golfowym, do którego uczęszczał Pan Taggart i Pani Taggart, to Pani Marcy pojechała sama. Pewnie się zastanawiacie czemu piszę wszędzie Pan/Pani, nie? Bo to są starsi ludzie ode mnie, a ja szanuję ludzi. Pani Marcy ma pisiont lat, to należy się jej szacunek. Pan Peter też, więc należy mu się szacunek, mimo że posuwa na boku młodszą Sarę (Saharę). Pani Sara (Sarah - o tu, jest spoko) ma mniej, ale też jej się należy szacunek, mimo że daje się posuwać żonatemu typowi, bo pewnie ma i tak więcej lat niż ja. No i jak Pani Marcy pojechała sama do tej Irlandii to tam była w takim mieście, co się nazywa Cork. Zwiedzała je z grupą innych turystów, ale jej się odechciało - jak i kilku innym osobom - to poszła do jakiejś knajpy na herbatę. Dosiadł się do niej Pan Vic, który też był na tej wycieczce i jest Amerykaninem z włoskimi korzeniami. W tym barze pracował taki barman, Liam ma na imię, co się spodobał Pani Marcy. Jak rozmawiała z Tym Vikiem, to zadzwonił jej telefon - okazało się, że to jej siostra dzwoni. I jak olała Vika i gadała z siostrą, to za oknem przeszła typiara i machnęła do barmana Liama, barman Liam jej kiwnął głową, a Pani Marcy upierdoliła sobie, że to jej córka. Cóka, która od dwudziestuiluś miesięcy nie żyje. No to Pani Marcy za nią wybiegła, ale jej nie było nigdzie w pobliżu, więc Pani Marcy ruszyła na poszukiwania w deszczu. Ni chuja, nie znalazła jej. No, ale skoro ją widziała i żyje to przecież musi ją znaleźć. I szuka. Pomagają jej ten Pan Vic i ten barman Liam. Tak trochę. No i tyle, bo oprócz tego, że daje dupy Vikowi to mało interesujących rzeczy się tam dzieje.

  Do czasu. Teraz ją widzisz jest kurewsko nudne. Do pewnego momentu. Ciekawie zaczyna się robić gdzieś koło połowy książki, ale tylko na chwilę. W trakcie czytania jeszcze kilkukrotnie pojawiają się trochę interesujące momenty, ale to rzadko i chwilowo. Tak skrótowo - jak ma jakiś trop, to się wszystko pierdoli. Przykładowo (spojler) - jak jedzie spotkać tę swoją niby córkę, co to się później okazuje nie jej córką, to ktoś w tym czasie robi rozpierdol w pokoju, który wynajmuje i tnie jej wszystkie ubrania. Miałem pewne podejrzenia, co do zakończenia i okazały się niepoprawne. To jest na plus, bo mnie to zwiodło mocno. ALE TO JEDYNY PLUS TEJ KSIĄŻKI. A nie, nie jest jedyny. Drugi jest taki, że mimo twardej okładki grzbiet wygina się bez żadnych problemów, a nawet łatwiej niż w niektórych miękkich wydaniach. A z minusów to Pani Marcy to ma strasznie wkurwiającą schizofrenię chyba, bo słyszy cudze głosy. Często podczas rozmów z innymi ludźmi. Strasznie to myli, mimo że jest napisane kursywą.

  Wróćmy do autorki, do Pani Joy. Wiecie czemu chciałem byście zapamiętali to imię? Bo po angielsku joy to radość. A ta książka nie ma kompletnie nic wspólnego z radością, przyjemnością, pozytywnymi emocjami (oprócz tego, że mnie zaskoczyła i się łatwo wygina grzbiet). Czytanie jej to była, kurwa, katorga. Po pierwszych kilkudziesięciu (chyba sześćdziesięciu) stronach autentycznie miałem ochotę pierdolnąć nią przez okno. Ostatnio recenzowany Chomik... był średnio przyjemny, ale Teraz ją widzisz, to jest zło. Historia mogłaby być ciekawa, ale Pani Radość ją strasznie chujowo napisała. Liczyłem na fajną pozycję, którą opierdolę w dwa dni bez problemu. Przeczytanie jej zajęło mi chyba cztery dni, w tym jeden, kiedy nawet na nią nie spojrzałem, no bo, kurwa, nie byłem w stanie.

  Nie chcę już nic więcej o niej pisać, bo muszę o niej myśleć. Oficjalnie jedna z najgorszych książek jakie w życiu przeczytałem. Ocena:
 (źródło zdjęcia oryginalnego: nexusmods.com)
  A, jak ogarnęliście, że te przyciski po prawej nie działają i trochę Was to wkurwia, to wybaczcie, ale na nowo skategoryzowałem wszystkie posty na Kacu i jak będzie mi się chciało to zrobię nowe przyciski. Na razie mi się nie chce.

  Jak coś to więcej skacowanych rzeczy jest tu:
https://facebook.com/kackiller
https://twitter.com/kackiller0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz