Powtórzymy dziś muzykę z ostatniego posta, bo tak mi pasuje. No to tu ją macie (klik).
(okładkę podjebałem stąd: facebook.com/tacohemingway)
Szczerze mówiąc, w chuj czasu nie pisałem muzycznych recenzji, a w takiej mojej, kacowej formie, to chyba nigdy nawet. Nowa EP'ka Taco Hemingway'a jest dobrym pretekstem do sprawdzenia jak to wszystko wyjdzie i czy nie straciłem tego rapowo-dziennikarskiego sznytu.
Filip Szcześniak, czyli Taco Hemingway jest typem, którego raczej nikomu przedstawiać już nie trzeba. Gość dwoma minialbumami rozpierdolił polski hip-hop i część ogólnomuzycznego rynku w Polsce - podwójne podium OLiSu, pierwsze miejsce na Liście Trójki przez jakiś czas, Fryderyk za hip-hopowy album roku, miliony wyświetleń na jutubach i koncerty rozsprzedawane w kilka godzin. Mało? W niektórych miastach koncertował po dwa - trzy razy nie tylko w ciągu jednego miesiąca, ale nawet w ciągu jednego tygodnia.
Po dwóch świetnych EP'kach (które stoją od jakiegoś czasu na półce) przyszedł czas na w pełni legalny longplej Taco. Początkiem lipca w internetach pojawił się pierwszy singiel zwiastujący album Marmur. Deszcz na betonie jest numerem, który idealnie trafia w wakacyjny klimat - nie tylko muzycznie, bo i teledysk pasuje do lata. Ale Taco pewnie nie byłby sobą gdyby wszystko odbyło się normalnie - teledysk, data premiery, tracklista, okładka, preorder. No gość musiał coś odjebać.
Odjebał. EP'kę WOSK, której nikt (za wyjątkiem Hemingway'a, producentów i pewnie kilku osób, które brały udział w jej powstawaniu) się nie spodziewał. Najnowsze i zarazem najmniejsze dzieło Taco trochę różni się od jego dotychczasowych muzycznych dokonań. Raper dał się poznać głównie jako luźny obserwator Warszawy - nawijał o tym co widzi i jak widzi, czyli oczyma inteligentnego i oczytanego dwudziestokilkulatka. Teraz jest podobnie, choć bardziej osobiście - Taco jest świadomy sukcesu, który odniósł i nie pierdoli, że nadal mu mało - wręcz przeciwnie. Klasycznie już pojawia się masa odniesień do popkultury - Gombrowicz, Kot Filemon, Podsiadło (który dograł na WOSK kilka słów), a w kręgach piłkarskich Arsene Wenger i pomylony przez jednego z dziennikarzy z Michelem Houellebecqiem - Danny Wellbeck.
Muzycznie również jest trochę inaczej, jakby mrocznie, bardziej dosadnie. Po trzy bity zrobili Rumak i Borucci. Mimo że to z tym pierwszym Taco zrobił zdecydowanie więcej numerów i z nim gra koncerty, to moim zdaniem tę płytę wygrał Borucci. Zwłaszcza bitem do numeru Wiatr, który jest moim ulubionym z całej płyty - pod względem muzycznym jak i lirycznym. To też kawałek, który najbardziej odbiega od całej reszty, przypominając tym samym wspomniany już przeze mnie singiel z Marmuru - Deszcz na betonie.
Nie wiem, czy powinno się oceniać tę płytę jako pełnoprawny album. Wątpię, by Taco wydawał odjebaną na sto procent EP'kę niedługo przed premierą longpleja, a na pewno WOSK by nią nie był. Choć lirycznie jest lepiej niż na Trójkącie warszawskim, to coś mi tu jednak nie gra. Podejrzewam, że WOSK jest luźnym projektem, który został stworzony tylko po to, by podgrzać słuchaczy przed mocnym pierdolnięciem, którym będzie Marmur. I (podejrzewam) by było co dodać do preorderów. I na to w sumie czekam. Podsumowując - nie jest źle, ale mogłoby być gorzej. W ogólnym rozrachunku postawiłbym WOSK na równi z Trójkątem warszawskim, ale trochę niżej niż Umowę o dzieło.
W sumie to sami możecie się przekonać jak to wszystko brzmi, bo płyta jest dostępna na jutubach (link macie na samym początku), a i pobrać można ją za darmo ze strony Taco (klik).
ŁOcena:
(źródło zdjęcia oryginalnego: nexusmods.com)
No i więcej Kaca tu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz