http://kackiller.blogspot.com/p/kac-o-kacu.htmlhttp://kackiller.blogspot.com/p/trzezwi-o-kacu.htmlhttp://kackiller.blogspot.com/p/chcesz-cos.htmlhttps://facebook.com/kackillerhttps://twitter.com/kackiller0

niedziela, 29 listopada 2015

Rap na Kacu: Raperko, bądź kobietą.

  Dzisiejszy numer pod posta został już podany na blogu, ale macie i tu, hop.
(źródło zdjęcia oryginalnego: facebook.com/AdMa.exorientelux)
  Skąd taka inspiracja? Prosta sprawa. Patrząc w komentarze na jutubie (nie tylko pod tym numerem) idzie odnaleźć takie, gdzie ktoś rzuci, że Ad.M.a za bardzo pokazuje swoją kobiecość w swoich tekstach. Zdaniem większości słuchaczy jest to negatywne. Czemu? Za chuj nie wiem.

  Dobra. Wyobraźmy sobie KOBIETĘ, nie wulgarną dziewczynkę, która zgubiła się w szafie starszego brata, bo myślała, że to Narnia i wyszła z niej w za dużych, szarych, ujebanych dresach, bluzie jakiejś ulicznej ekipy rapowej, spod której wystaje zdecydowanie za duży, biały t-shirt a sama bluza jebie niebieskimi vickami, podrobionych ermaksach i garnkiem ztj. za dużym fullcapem, najlepiej czarnym i wyblakłym od słońca. Strój pozostaje, ale ubierzmy w niego kobietę - zmysłową i delikatną, ale kiedy trzeba, potrafiącą pokazać pazura i podrapać, taką, która wie czego chce od życia i nie kryje się z tym, kobietę z błyskiem w oku i uśmiechem, którym potrafi wyrazić pewność siebie i na widok którego facetowi we łbie dzieją się różne dziwne rzeczy. Wsadź tego rudzielca z klipu w ten dres, w te podrobione ermaksy z bazaru, załóż jej na głowę ten garnek, a w usta włóż słowa pierwszego lepszego Sebka z osiedla, niedopałek i pomyśl człowieku, czy to co teraz widzisz to czy to jest prawdziwa kobieta?

  A no jakby nie patrzeć to jest. Bo prawdziwa kobieta pozostanie nią w każdej sytuacji. Tylko czy ta prawdziwa kobieta ubrana jak typ spod klatki schodowej i rzucająca niewyszukanym językiem blokowisk może tą swoją kobiecość pokazywać? Znając życie to pewnie dałaby radę, ale nie wyglądało by to dobrze. Kurwa, NIE. 

  Zostawmy kobietom to co kobiece, niech wyrażają się w taki sposób jaki chcą. Zwłaszcza dlatego, że w rapie jest ich niewiele, a na takim poziomie to już, kurwa, w ogóle. Niech ubiorą szpilki, sukienki podkreślające ich kształty i dorzucą trochę czerwieni na usta. Usta, z których w genialny sposób wypływa dźwięk. Dźwięk, który układa się w słowa. Słowa, które pasują do kobiety. Kobiety prawdziwej, zmysłowej... KOBIECEJ. Do następnego.

A o kobietach więcej możesz poczytać tu (klik).

niedziela, 4 października 2015

Ze mną się nie napijesz?

  Nie wiem dlaczego, ale dzisiaj soundtrack będzie taki,o (klik).
(źródło zdjęcia oryginalnego: 4dudes.com)
  Przez jakieś, nie wiem, liczmy sześć lat imprezowania (poglądowo - jakieś alko, zgony, kace, szlugi i inne) niejednokrotnie spotykałem się z tym, że ktoś nie pił. I wszyscy mu się dziwili. Czemu? Do dziś się zastanawiam (a ostatnio to nawet trochę bardziej).

  Powodów do tego żeby nie pić można mieć multum - boś skacowany z wczoraj i dziś słabo wejdzie, albo wyjdzie szybciej niż wejdzie; bo jesteś na antybiotyku (klasyk); bo humor nie ten (chociaż to czasem powód do tego żeby chlać konkretniej niż zazwyczaj); bo hajs się nie zgadza (tutaj zawsze można chlać na czyjś koszt); bo miesiąc trzeźwości/post/chujwieco; bo jestę samochodę. O konkretnych, prawdziwie konkretnych powodach nie piszę, bo to są powody niepodważalne, takie, z którymi się nie dyskutuje i ja też nie zamierzam.

  Do pewnego momentu w życiu byłem tą stroną, która się dziwi, że ktoś nie pije i starała się wymusić na tym chwilowym abstynencie przełamanie się, wspólną napierdolkę. No co? Ze mną się nie napijesz? A na odpowiedź "nie tym razem" w głowie dwoją i troją i czworzą(?) i jeszcze bardziej potęgują, mnożą i całkują się wyzwiska, łańcuszki, kurwy, pizdy, chuje, muje, dzikie węże. To chuj Ci w dupę, baw się gorzej niż my i patrz jak se chlejemy. O! Kurwa.

  Z mojego punktu widzenia i kilku wyjść na trzeźwo stwierdzam, iż istnieje taka ewentualność, że bez używek można bawić się gorzej niż osoby pod wpływem. Ale po chuj?! Jak da się przecież imprezować tak samo, albo nawet, kurwa, lepiej! No bo czemu niby nie? Na trzeźwo się pośmieję, porzucam sucharami, pośpiewam, potańczę. A jak się napierdolę to nie zawsze się pośmieję, bo pierdoli mi się czasem poczucie humoru, sucharami rzucam gorszymi niż na trzeźwo, ze śpiewu wychodzi nierzadko bełkot, a tańczyć to mi się czasem nie chce, albo za bardzo mi odpierdala Patrick Swayze czy tam inny John Travolta i no właśnie... (coś już o tym kiedyś było, klik) Bo bywają takie momenty, w których przestaje się panować nad sobą, nad tym ile się wypiło/wypije jeszcze i leje się w siebie na umór, przynajmniej w moim przypadku.

  Ktoś tam kiedyś wymyślił, że alkohol powinien towarzyszyć zabawie. Ale jeśli znajdzie się osoba, która chce bawić się bez alko to jej nie zmuszaj do picia, odpuść, niech bawi się po swojemu. Zrozumiałem, że takie wmuszanie w kogoś picia nie jest dobre, bo wkurwia się osoba zmuszająca i ta zmuszana. Więc po chuj sobie psuć nastrój? No powiedz, no.
  
PS. I nigdy nie dolewaj alkoholu do szklanki osoby, która nie pije. Tak na wszelki wypadek...

piątek, 18 września 2015

Fanpejcz i jabłko.

  Podjąłem ważną decyzję o założeniu fanpejdża na fejsie. W sumie to nie wiem po co. Muzyczka na dziś, patrząc na to czego słucham ostatnio (a raczej katuję) jest tylko jedna (klikaj!). 
(źródło zdjęcia oryginalnego: cultjer.com)
  Serio nie wiem po co mi ten fanpejdż. Tak sobie siedzę, myślę, siedzę, jem jabłko, nadal siedzę, myślę, teraz chwilę leżę, potem wstaję i stwierdzam, że czas coś zmienić w tym blogu. Chociażby liczbę wyświetleń. Nigdy nie miałem parcia na to żeby czytały mnie miliony, ani nawet tysiące. W sumie nawet setki. Nigdy nie miałem parcia na to żeby ktokolwiek czytał to, co będę pisał. Ale z drugiej strony po co miałbym cokolwiek pisać skoro nie chcę tego pokazywać ludziom? Błędny krąg się zamyka. A ja, jako człowiek pełen sprzeczności i pojebaństw przeróżnych jestem szczęśliwy. W chuj.

  Czas ruszyć z miejsca, czas zbierać fanbejs, czas się promować, czas zostać sprzedajną kurwą, czas na kolejne jabłko. Sekunda...

  Dobra, mam jabłko (pozdrawiam wszystkich producentów dobrych, twardych jabłek, tym od miękkich i chujowych wszystkie miękkie i chujowe jabłka w dupę, dobrych i twardych byłoby mi żal, bardzo żal). Wracając do meritum. Jest fanpejdż, jest decyzja (jabłko też jest), zaczynam działania. 
  Link do fp macie po prawej i tu (klik). Odwdzięczam się - dyszka za dyszkę, lajk za lajk, follow za follow, oko za oko, rym za rym, a nerka za 100 tysięcy do lekkiej negocjacji, wysyłka gratis.

  A zwierzakiem jestem, bo blogerem, pisarzem ani tym bardziej artystą się nie czuję.

niedziela, 17 maja 2015

22.

(źródło zdjęcia oryginalnego: funnyordie.com)
  Gdzieś kiedyś stwierdziłem, że 2014 to był przełomowy rok w moim życiu. Powodów masa, za dużo żeby je tu wypisywać. Teraz, po pięciu i pół miesiąca 2015 stwierdzam, że każdy rok jest w jakimś sensie przełomowy. Ten na przykład będzie taki chociażby przez to, że osiągnę te 22 lata, które wspomniałem. Czemu tak? Bo liczba 22 mi się zajebiście nie podoba... Mam takie swoje fanaberie (jak kilka innych, o których można było już tu przeczytać), no i jedną z nich jest to, że nie podobają mi się niektóre liczby. 21 jest spoko, 22 z kolei wydaje mi się mega nieciekawe. Jak pomyślisz, że jestem pojebany to w sumie masz rację, bo też tak uważam. Uważam też, że każdy jest pojebany na swój sposób. I nie mów mi, że tak nie jest. Bo jest.

  Co jeszcze jest nie tak w 22? Kurwa, nie wiem. Tak podświadomie przed chwilą pod prysznicem zacząłem się lekko rozliczać co osiągnąłem przez te 22 lata. I co mi z tego wyszło? Dla Ciebie, czytelniku, pewnie niewiele. Ja zapisałem w bani masę wspomnień. Miłych bardziej, trochę mniej i tych w ogóle niezbyt miłych. Przewinęła się przez moje życie dość spora grupa ludzi, która odcisnęła na nim równie spore piętno. Każde jedno zdarzenie w jakimś tam stopniu zbudowało mój charakter, zbudowało mój światopogląd i w sumie mnie. Na tę chwilę nic bym raczej nie chciał zmienić w tym co było, bo i tak nie mam na to wpływu przecież. A nawet jakbym miał to niech wszystko zostanie takie jakim było.

  Pamiętam, że jak byłem młodszy to nie chciałem mieć przykładowo 11 lat. Bo ta liczba też mi się nie podobała. Z kolei, patrząc w przyszłość, 33 wydaje mi się całkiem spoko, ale jakoś nieśpieszno mi do tego żeby mieć te 33 lata. Co do jedenastki to czasem chętnie bym się wrócił do tamtych czasów. Bodajże czwarta klasa podstawówki, z której jedyne co pamiętam to pierwsze świadectwo bez wyróżnienia (bo w 1-3 miałem ZAWSZE, kurwa, a kolejne dopiero w szóstej i to by było na tyle) i chyba nic więcej szczególnego. Może to przez to, że byłem wtedy jeszcze dzieciakiem (którym czasem ponoć jestem do dziś), który nie czuł, że to co robi może mieć jakiś wpływ na jego późniejsze postrzeganie świata czy życia. Teraz, od niektórych rówieśników (no dobra, rówieśniczek) zdarza mi się słyszeć, że jestem zbyt dojrzały jak na swój wiek. Paradoksalnie rodzice uważają mnie za strasznie infantylnego, przerośniętego dzieciaka. I to kolejny powód, przez który chciałbym się cofnąć o te 11 lat i przeżywać wszystko tak jak wtedy. Nikt by mnie nie rozliczał za to, że jestem dziecinny. Bo mi kurwa wolno, bo kurwa jestem dzieckiem, kurwa, nie? No.

  Chciałbym powiedzieć za 11 lat, że nie uważam, że cokolwiek w mojej przyszłości chciałbym zmienić. Niech życie toczy się tak jak sobie zaplanowałem, a raczej jak sobie go nie planuję. Niech będzie dobrze. Mi i Wam wszystkim. Pięć.

czwartek, 26 marca 2015

Liż se jajka, zwłaszcza na grubym melanżu.

  Dobry wieczór. Słucham se nowego Que (klik, klik, morduchno), przeglądam fejsbuki, popijam magnez, bo powieka mi się trzęsie ostatnio. Typowy, zamulony wieczór.
(źródło zdjęcia oryginalnego: dankbuzz.com)
  Ja wiem, że Ameryczki znów nie odkryję. Ja wiem, że jestem bucem, nie kryję się z własnym zdaniem i w sumie to mam wyjebane na wszystko, a i tak się wszystkim w jakimś stopniu przejmuję. Ogarniacie tę fazę kiedy jakaś tam randomowa osoba lajczy sobie własne fotki/posty/komentarze na fejsie? Kiedyś ktoś mniej lub bardziej mądry stwierdził, że lajkowanie własnych "rzeczy" na fejsie jest jak lizanie własnych jajek, jak to w zwyczaju mają psy. Zdrowe czy nie - na pewno głupio to wygląda. Ogólnie to w sumie nic do tego nie mam, rób se Pan co chcesz, ja Ci tam nie patrzę co i kogo lubisz a co i kogo nie, ale w sumie czepiam się całe życie pierdół i nie potrafię sobie odpuścić. To taka moja mała fanaberia: Ty se słodzisz herbatę - ja nie; Ty ubierasz najpierw któregobutapopadnie - ja nie, zawsze prawy idzie pierwszy, ze skarą jest tak tamo; Ty masz gdzieś takie pierdoły - ja nie. Wracając do tego głównego wątku, bo mi się troszkie odbiegło. Rzecz jest dla mnie w jakimś tam - mniejszym lub większym - stopniu wkurwiająca. Tak samo jak i rzecz inna...

  Jesteś sobie na imprezie, nie? Pochwal się kurwa wszystkim znajomym! No, bo kurwa czemu by nie? Nie? No tak. To wrzuć tę fotkę na fejsa, albo jebnij se status, że chlejesz - i mi się zdarza wrzucić na instagrama jakieś foto flaszeczki czy syto zastawionego stołu... ALE KURWA, PO CHUJ, będąc na imprezie, NAPIERDALASZ KOMENTARZAMI POD TYM SWOIM PIERDOLONYM STATUSEM. Jak jesteś na imprezie to się, kurwa, baw, a nie napierdalaj komentarzami na fejsie. No kurwa. I streszczaj mi jeszcze w tych komentarzach ile wypiłeś/łaś, to nie zmieni mojego życia. Twoje może i owszem, bo ludzie stwierdzą żeś pojebany/a - dla mnie bomba. 
 
  Po co lizać swoje jajka? Nie wiem. Ja tam wolę połechtać cycka (albo cuś innego) jakiejś ciekawej kobiecie, nie musi być na imprezie, może być bardziej prywatnie, kameralnie - zinterpretuj se sam/a. Cześć.

niedziela, 22 marca 2015

Nałogi.

  Chyba znowu nie będzie miło. Niech chociaż soundtrack do posta będzie miły. Zakochanym po uszy, katuje z miłością, no mistrzostwo (wiesz gdzie kliknąć? nie? tu kurwa klikaj).

(źródło zdjęcia oryginalnego: cinemasoldier.com)
  Dobra. Pamiętam, że jak byłem młodszy to mówiłem sobie, że nie będę palił, ładował w opór alko czy pił kawy i takich tam innych złych mniej lub bardziej rzeczy też robił nie będę, bo nałogi so złe. Los jest taki kurwa przewrotny, że to postanowienie z dzieciństwa i ze wczesnego życia młodzieńczego (jeszcze w wieku piętnastu lat mówiłem, że nie zapale nigdy szluga, ryli [pa jak se spolszczył]!) się spierdoliło jakoś chwilę przed siedemnastymi urodzinami. Poszedł pierwszy szlug na pół, poszedł drugi, poszedł trzeci. Później była przerwa i zaczęło się konkretniej. Nauczyłem się dobrze zaciągać, a teraz jak nie wypale chociażby jednego szluga dziennie to mnie nosi. Ale to żodyn nałóg, ja mogę odstawić kiedy chcę - tak przynajmniej mówiłem sobie jeszcze w liceum. Huehuehue, chuj Ci w dupę, chuju. Swojego czasu próbowałem to rzucić, nie paliłem cztery miesiące... No dobra, okazyjnie, na imprezie, głównie winogronową cygaretkę, w dodatku bez zaciągania - to się nie liczy... Liczy kurwa. Rzuca się łatwo dopóki nie najdzie cię ochota na palenie - nawet po godzinie (można powiedzieć, że codziennie rzucam na jakiś tam odgórnie nieokreślony czas). Wtedy zaczynają się problemy. I walka z samym sobą. W chuj ludzi przegrywa. Pozornie wygrywasz przez jakiś czas a tu chuja, będziesz palił dalej, kutasiarzu! 
 
  Cieszę się, że to moje dziecinno-młodzieńcze postanowienie zostało w jakimś tam stopniu spełnione. Bo kawy nie piję. W ogóle. Nie czuję takiej potrzeby, siriusli (pa jak se spolszczył 2). Kawa mi nie smakuje, kawa mi nic nie daje, kawa chuj. (jakby nie patrzeć to to ostatnie zdanie wyszło mi kurewsko artystycznie, nie?) Z kawą jest tak, że od zawsze uważam, że działa na zasadzie efektu placebo. Ludzie od zawsze sobie wmawiajo, że kawa pobudza i tak jest. Ja tego nie czuję. Mnie pobudza mocna herbata i szlug. Może i właściwości pobudzające w kawie są potwierdzone naukowo, ale no kurwa, jebać naukę. I przez to, że kawa pobudza to se ją pijesz i pijesz i pijesz i po jakimś czasie nawet nie zauważasz, że musisz ją wypić, bo tak. Bo jak nie wypijesz to będzie źle. To jest nałóg. Nałóg, którego ja uniknąłem i mam nadzieję, że nigdy w niego nie wpadnę.

  A z chlaniem nie mam problemu i nie mam problemu kiedy go nie ma. 

  Najgorsze są te nałogi, z których nie zdajemy sobie tak naprawdę sprawy. Takie, których nie zauważamy, których za nałóg nie uważamy, a powoli nas wyniszczają, chociażby psychicznie. Zdecydowanie. Nie będę się w sumie w tym temacie rozpisywał, bo wolę się okłamywać, że takiego nałogu nie mam. No i w sumie to się pożegnam już. Cześć.

PS. Jeszcze jedno - opcja jest taka, że mamy dziś dzień, w którym chwilowo wróciłem do starej konwencji a.k.a. pisałem se na kacu. Wena jest Kac Konga, BAAAAAAAAANG.

niedziela, 22 lutego 2015

Rap na Kacu: Zamknij mordę.

  Wczoraj grane były Dwa Sławy w Tarnowie - sztooooooooooos. Dziś na ripicie leci The Weeknd (wiesz gdzie kliknąć?). 
(źródło zdjęcia oryginalnego: facebook.com/dwaslawy)
  Właśnie do tych Dwóch Sławów chciałbym się ustosunkować. Z jednej strony odnoszę wrażenie, że to miasto zaczyna odżywać. Hip-hopowo. Nie chodzi tutaj o to, że raperów jest coraz więcej, chociaż to w pewnym stopniu też ma pozytywny oddźwięk na rozwoju i popularyzacji tej kultury. Wiadomo - raperów teraz więcej niż słuchaczy a i raperzy słuchaczami są. Chodzi głównie o to, że zaczyna się coś dziać i widać, że ma to swoich odbiorców. Pamiętam jak dwa, może trzy lata wstecz było zapowiadanych sporo koncertów, z których w roku odbywało się maksymalnie cztery, bo za mało biletów zeszło w przedsprzedaży i hajsu nie wystarczy nawet na dojazd, nie mówiąc już o jakiejś tam wcześniej umówionej gaży za - powiedzmy sobie szczerze - chałturę. Bo właśnie z chałturzeniem kojarzyli/ły mi się raperzy/składy, które miały wtedy grać - wbić na scenę, zrobić swoje, zejść i napierdolić się w klubie, albo zawinąć na hotel i napierdolić się tam. Bo alkohol i używki to jeden z elementów tej kultury, nie? Na szczęście czasy się zmieniły.

  'Ale Kac, dlaczego "Zamknij mordę."?!' Proste. Po zeszłorocznym koncercie Sławów w Krakowie ewidentnie czuć było, że mają oni swoje podejście do publiczności. Może nie było ono jeszcze tak eksponowane jak teraz, może to kwestia zbyt małego hajpu, zbyt małego ogarnia czy czegoś tam, ale było już widać, że Ci goście mają w sobie coś. Coś specyficznego, coś swojego. Chamstwo i bezkompromisowość pomieszana z humorem - tego oczekują ludzie w drugiej dekadzie XXI wieku. Wyjść gdzieś, zostać zbesztanym w sposób, z którego sam się zaśmiejesz, poskakać, pobawić się, łyknąć browar i wrócić do domu. To chyba łączy się z tym, że ludzie śmieją się z tego, gdy w telewizji, kinie czy teatrze padnie jakaś soczysta kurwa, czy chociażby mniej tłusta dupa. Czemu tak jest? Kurwa, nie wiem. Wydaje mi się, że to jakby łamanie schematu, takie wychodzenie poza linie w kolorowankach, pozwalanie sobie na coś, co powszechnie uznane zostało za coś niemoralnego. 

  Cieszy nas prostota - rzucanie mięsem, seksualne podteksty (hihi, napisałem SEKS, zaraz padnie pewnie 69, hihihi). Jesteśmy prostymi ludźmi, każdy z nas ucieszy się, gdy usłyszy/zobaczy/przeczyta coś co będzie miało jakiś podtekst, dwuznaczność - mniej lub bardziej wysublimowane (chociaż w niektórych przypadkach naprawdę o to trudno). I nawet jak uważasz, że tak nie masz to tak naprawdę tak masz, każdy tak ma. Serio. Cześć.

sobota, 14 lutego 2015

Wal se co chcesz.

  Sesja sesją, mało ważne, wszystko zdane, wszystko z podbitym okiem - najprostsza i chyba najprzyjemniejsza sesja w moim życiu, polecam, K. Killer. Jako soundtrack do posta będzie dzisiaj leciał Mike Posner i całe "The Layover" (klikaj kurwa szybko!).
(źródło zdjęcia oryginalnego: thesun.co.uk)
  Faza jest taka, że są walentynki, nie? No są. Szczerze jebie mnie jak kto obchodzi to "święto", święto osób psychicznie chorych (bo ich patronem m.in. jest św. Walenty). Ciekawe kiedy w Polsce obchodzi się święto osób chorych na hemoroidy, bo imię św. Fiakra (który jest patronem takich osób) nie widnieje w polskim kalendarzu... W sumie żadne z tych wszystkich świąt mnie nie dotyczy, trochu pszykro (nooo weź mnie popraw w komentarzu, yo gramma' nazi!), trochu nie. Pod osoby popierdolone w jakimś stopniu się mogę chyba zaliczyć, ale to nie temat na dziś.

  Chodzi głównie o to, że z czasem kiedy ludzie stają się bardziej otwarci na świat w internetach wypluwają swoje myśli na swoje fejsikowe tablice między innymi. Po chuj? Nie wiem. Fajność tych ludzi jest taka, taka... CHUJOWA. Po chuj piszesz wszystkim "HIHIHI, WALĘ-DRINKI", "JEBAĆ MIŁOŚĆ" - to Twoje własne zdanie to se je kurwa zostaw dla siebie. A tera komentarze: TY JEBANY CHIPOKRYTO (Ty od "pszykro", o to też się dojeb), SAM PISZESZ SWOJE ZDANIE W INTERNETACH. Ta, tylko ja nikomu nie każę tego czytać. A jak się scrolluje fejsa to się natrafia na takie wpisy i czyta się to z automatu. Bo masz nadzieję, że przeczytasz coś wartościowego, o wartości pozytywnej. A to tylko wartość ujemna. Mało skomplikowane równanie matematyczne, w którym niewiadoma wychodzi ujemna. Tylko to wpływa w jakiś tam sposób negatywnie na nasze samopoczucie/podejście do ludzi/IQ (kurwa). To samo się czyta tych, co dołączają do wydarzeń o podobnych treściach: "PIERDOLĘ WALENTYNKI 2015, IDĘ SIĘ NAJEBAĆ". Pierdolony spam na fejsie, demn (tu też jest błąd, bo nie ogarniesz, że napisałem to fonetycznie). Już jebać te wydarzenia w stylu "coś tam, coś tam, co zmieni Twoje życie w tyle a tyle dni!". Chcesz zmienić swoje życie? To kurwa wyłącz komputer, wyjdź z domu i się nim kurwa ciesz, bo przed kompem nic nie zmienisz. Chyba, że kawałek na jutubie. 

  Dobra pacany. Idę kończyć moją czekoladę z orzechami i rodzinkami oraz płakać, że jestem sam w te walentynki (HEHEHE). A Ty wal se co chcesz, a najlepiej walnij się w łeb, o. Nara.

PS.(jak wybierasz się do kina na Greya to tego nie czytaj, jak nie, albo masz wyjebane to sobie zaznacz ten fragment od teraz): GREY JEST CHUJOWY, AFTER BEZKONKURENCYJNIE LEPSZY OD FILMU, TYLKO MUZYKA SZTOS. (do tego miejsca, o.)

wtorek, 3 lutego 2015

Ambitny skurwiel co nie czyta lektur.

  Piękne rzeczy się dzieją. Odświeżam sobie nową płytę Włodiego (tu se kliknij po sałndtrak), bo ten klimat i kop jakiego ma m.in. bit z numeru, w który przeniesiesz się po kliknięciu w powyższy link, mógłby teraz wylądować na mojej dupie. Nie pogniewałbym się.
(źródło zdjęcia oryginalnego: monologuedb.com)
  Jednak ambitny ze mnie skurwiel. Odmówiłem wczoraj 3,5 z egzaminu, bo typ mi wjechał na ambicje i stwierdziłem, że tak być nie będzie, o nie, kurwa. No i tera muszę ogarnąć temat na poniedziałek, może cosik z tego bedzie. Miejmy, kurwa, nadzieję.

  Mimo tych moich ambicji muszę stwierdzić, że moje naturalne lenistwo przezwycięża wszystko. Chociażby to, że zamiast czytać streszczenie "Nad Niemnem" na jutrzejsze poranne zdawanie wolę sobie coś napisać. Nawet jeśli miałoby to być mało konstruktywne, konkretne, ciekawe i poczytne. Ot, taki kurwa sposób na zabicie czasu. Miałem niby dziś podchodzić do tego całego zaliczania, ale jednak streszczenie tej książki od Miecia "Masochisty" Mietczyńskiego (pozdro mordo, wychylimy coś, wierzę [tu se kliknij żeby sprawdzić O CE BE]) nie daje mi podstaw do tego żeby zaliczyć znajomość lektury. Jednak jeśli jesteś tegorocznym (lub każdokolejnorocznym) maturzystą to powiem Ci jedno mordo/buźko - to, co przekazuje Mietek zdecydowanie wystarczy Ci do zdania matury z polskiego, SERIO. Moje doświadczenia z lekturami w liceum ograniczały się do krótkich streszczeń (zawartych głównie w książkach z tego wydawnictwa), które czytałem na bieżąco kiedy to moja polonistka pytała wszystkie kolejne osoby fragment po fragmencie. Ja zaczynałem czytać to streszczenie w tym momencie, kiedy ona zaczynała pytać pierwszą osobę. Kiedy dochodziło do mnie, trzymałem książkę na kolanach i zerkając pod ławkę czytałem sobie co mam powiedzieć. Znajomość każdej lektury na 5. A ostatnią lekturę w całości przeczytałem jakoś w gimnazjum i nawet nie pamiętam co to było. Te gregowe wydania mają jeszcze ten plus, że ważniejsze omawiane tematy są pooznaczane - łatwy sposób na zdobycie kilku dodatkowych punktów. Reasumując - marna znajomość lektur, matura zdana bez większych problemów. A jak jesteś bardziej ambitnym skurwielem niż ja to czytaj od dechy do dechy, powodzenia.

  No i ten. Idę chyba poczytać to streszczenie, bo marnie widzę moje jutrzejsze zaliczenie... Lufa!