No cześć. Dziś witam Was ja i nie tylko ja, bo jest ze mną gość, a właściwie to gościówa. Najpierw muzyka (klik), która łączy mnie i mojego dzisiejszego gościa, znaczy gościówę.
(Photo credit: Alexandru Ilie2012 via Foter.com / CC BY)
Pomysł na ten post powstał jeszcze w zeszłym roku i od początku założenie było takie, że piszę go z Hanią z bloga Czymkolwiek (klik). Na przestrzeni czasu upewniliśmy się, że nasz gust jest bardzo podobny - kilka książkowych pozycji, które oboje przeczytaliśmy zebrało podobne, a czasem nawet takie same noty, teksty analizujemy dość analogicznie, a i często czytamy książki, które nie są zbyt znane. Warto byłoby więc kilka takich książkowych perełek przybliżyć ludzkości - może nie całej, ale lepiej zacząć od niewielkiej grupy, która z czasem może się rozrośnie. Nasze propozycje pojawiają się naprzemiennie - raz Hani, raz moja. Dla większego rozróżnienia - moje klasycznie na czarno, Hani na niebiesko.
Medgidia. Miasto u kresu. - Cristian Teoderescu
Od czegoś trzeba zacząć, zacznijmy więc od spaceru uliczkami Medgidii, rumuńskiego miasteczka, które pod piórem Cristiana Teoderescu migocze wszystkimi rodzajami ludzkich żywotów. W 103 krótkich szkicach poznajemy te żywoty właśnie, a na dodatek - dziwaczną panoramę Rumunii lat 30. z narastającymi tendencjami faszystowskimi. Czytanie tej książki jest nieco jak przeglądanie starego albumu ze zdjęciami minus element znużenia i zniecierpliwienia, słowem - przyjemna, cieplutka nostalgia. To śliczna rzecz, tym bardziej cieszy mizerne nią zainteresowanie - gdy kupowałam ją na krakowskich Targach Książki jakieś dwa lata temu byłam ponoć pierwszym tego dnia klientem na stoisku Amaltei (a było to około godziny 13 w sobotę, najtłoczniejszy z targowych dni). Niezasłużenie tak się to cudo pomija!
Złote ryby - Dmitrij Strelnikoff
Początki bywają trudne. Taki trudny był właśnie wybór tego, która z książek powinna pójść na pierwszy ogień. Stwierdziłem, że to, co moim zdaniem jest najbardziej warte uwagi pójdzie na sam koniec. Złote ryby nie są pierwszą książką Strelnikoffa, którą przeczytałem, ale za to są takie najświeższe, bo czytałem je w marcu tego roku. Mógłbym tu wstawić każdą pozycję tego Rosjanina, którą miałem okazję przeczytać (czyli powyższą, Wyspę i Nikołaj i Bibigul), bo wszystkie są na bardzo podobnym, wysokim poziomie i wszystkie trzy nie są powieściami tak łatwymi w odbiorze, jak mogłoby się wydawać. No ale co tu takiego skomplikowanego? A no choćby to, że Strelnikoff wrzuca do jednego wora tak dużo, że w żadnym worze by się tyle nie pomieściło - podróże, historię, sensację, a nawet psychologię i filozofię, do tego dokłada przyjemny język, dokładnie miesza i podaje w twardej oprawie historie, które wciągają. I takie są właśnie Złote ryby, które można by wciągnąć na raz. Mało? Jest Rosjaninem, który pisze po polsku. Mało? Jest (chyba) współautorem trzydziesto-tomowej Wielkiej encyklopedii zwierząt. Mało? GRAŁ W KLANIE! Wystarczy? No, to dobrze.
Disneyland - Stanisław Dygat
Tu z kolei przykład perełki rodzimej, która z jakiegoś powodu zatonęła w mętnych wodach zapomnienia. Disneyland to historia teoretycznie błaha, z rodzaju on spotyka ją, teoretycznie piszę jednak, bo niezwykłości nadaje jej po pierwsze - głęboka przenikliwość autora i błyskotliwość, z jaką analizuje on rzeczywistość bohaterów (poczynając od interpretacji zawartości łazienki), po drugie - gorzkawy i całkiem w gruncie rzeczy prawdziwy obraz relacji ludzkich, jaki się z tej książeczki wyłania, a po trzecie - Kraków lat 60., który jako tło powieści sprawdza się całkiem ładnie. Łatwo tę powieść upolować w antykwariatach, nie pozostaje więc nic innego, jak do tych polowań zachęcić.
Odwrotniak - Jakub Małecki
Jeśli ktoś bywa u mnie regularnie, albo nawet od czasu do czasu, to o Odwrotniaku na pewno już tu przeczytał. W recenzji o tej pozycji pisałem, że jest dziwna, że zaskakuje, że jest wieloznaczna, że kończy się kilkukrotnie, że jest chyba najbardziej niedocenioną książką Kuby Małeckiego. I to ostatnie widać. Bo autor sam w jednym z wywiadów przyznał, że fenomen Dygotu i Śladów, to raczej przypadek, bo poprzednich książek nie uważa za gorsze. W tym samym wywiadzie przywołuje Odwrotniaka i mówi o nim, że to książka, której praktycznie nikt nie czytał, a podczas krakowskich targów, na widok właśnie Odwrotniaka w moich dłoniach, na twarzy Małeckiego pojawia się zdziwienie i uśmiech. I ten mój Odwrotniak to była chyba wtedy jedyna książka inna niż wspomniane Dygot i Ślady. Czemu Odwrotniak? Proste - ja lubię jak coś nie jest do końca jasne, jak coś potrafi zaskoczyć, jak coś jest inne od całej reszty. I Odwrotniak taki jest. I jest jedną z najlepszych książek, które w życiu przeczytałem. A mnie trudno zadowolić. Mało? Odsyłam do recenzji (klik).
Śmierć pięknych saren. Jak spotkałem się z rybami - Ota Pavel
To jest z kolei antydepresant w wersji papierowej, lek na wszystkie smutki i całe zło tego świata, nawet na listopad i złamane serduszko. Coś takiego jest w błogich, sielskich opowiadaniach o wędkowaniu, życiu na wsi spokojnej i wesołej, że... leczą. Bardziej zrozumiale robi się, gdy doczytamy, że autor pisał je podczas pobytu w szpitalu psychiatrycznym, w ramach terapii. Coś z tej terapeutycznej mocy spływa na czytelnika, spocznijcie więc wszyscy poszukujący wewnętrznej równowagi. I proszę tędy.
Disko - Anna Dziewit-Meller
I ta książka pojawiła się u mnie w formie recenzji. I chwilę przed tym jak zacząłem o niej pisać, znalazłem w tej recenzji błąd karygodny, za który sam wymierzyłbym sobie sto biczów na plecy, ale nie mam bicza, a błąd poprawiony. Dobra, stop, książka. Pierwsza i jak dotąd jedyna książka Pani Ani, którą przeczytałem i jaram się nieprzeciętnie. Tu jest podobna sytuacja jak w powyższej pozycji od Małeckiego - strasznie marne oceny na LC, mało kto tę pozycję pewnie czytał, ale jest świetna i ja nie rozumiem jak można w ogóle to przeoczyć, co gorsza - napisać, że to słaba książka. Disko nie jest powieścią łatwą w odbiorze, bo poruszana w niej tematyka pedofilii nie jest raczej rzeczą przyjemną. I mimo tej tematyki, mimo wulgarności, o której czytałem, że to obrzydza jej odbiór (jakby pedofilia nie wystarczyła...), ta książka momentami naprawdę bawi. I to jest świetny debiut. I świetna książka. Warto sięgnąć, pogrzebać, poszukać. Bo czyta się szybko i przyjemnie. I jak wyżej - mnie trudno zadowolić. I jak trochę wyżej - odsyłam do recenzji (klik).
Kielonek - Alain Mabanckou
O braku popularności tej niewielkiej książeczki zadecydować mogło kilka czynników - po pierwsze, nazwisko autora jest jednym z tych, na których przyzwoici ludzie łamią sobie języki, a jedynym sposobem uniknięcia złamania tego biednego mięśnia jest... unikanie wypowiadania. Po drugie, dziwaczne nazwisko autora ma źródło w jego pochodzeniu - jest on Kongijczykiem, a kto to słyszał, żeby literackich uniesień szukać w Kongo? Kiedy już poszukamy, okazuje się jednak, że w podejrzanej kongijskiej spelunie zamknąć można dziwactwa ludzkie równie dobrze, jak w każdym innym miejscu na Ziemi. Zaskakująca brakiem kropek i mnogością przecinków, czasami odrobinkę męcząca, parna i duszna - ale wyjątkowa. A ponadto, książkowe hipsterstwo nad hipsterstwa!
Walc pożegnalny - Milan Kundera
Żeby nie było, że tylko polskie pozycje przedstawiam. Usłyszałem niedawno, że odgórne zakładanie, że ktoś nie zna jakiegoś pisarza (w tym przypadku również chodziło o Kunderę) może być bardzo krzywdzące i można sobie tym strzelić w kolano. W to, że znacie Kunderę głęboko wierzę. Tak samo mocno, jak w to, że mało kto czytał Walc pożegnalny, czyli (dotychczas) najważniejszą książkę mojego życia. Ta pozycja trochę zmieniła moje myślenie - ogólnie, tak życiowo i książkowo. Czuję, że przez Walc pożegnalny stałem się innym, nieco lepszym człowiekiem. No nie kłamię, serio piszę. Od momentu, w którym przeczytałem Walc pożegnalny czuję, jakbym miał w sobie więcej empatii i wrażliwości. A o samej książce, to napiszę tyle, że to naprawdę świetna, zaskakująca historia z bardzo barwną grupą bohaterów. Tu nic więcej nie trzeba dodawać, to trzeba przeczytać.
Franny i Zooey - J. D. Sallinger
Tak tak, ten sam Sallinger od Buszującego w zbożu, który to Buszujący, przyznaję z żalem, znużył mnie i zirytował śmiertelnie. Okazuje się jednak, że autor, którego po tym zawodzie miałam skreślić bezpowrotnie, napisał też coś całkiem urokliwego. Franny i Zooey to rodzeństwo, przy którym spędzamy jeden tylko, bardzo długi dzień... I ten dzień wystarcza, by żyli nam w głowach jeszcze długo, bo tak żywych, wyraźnych bohaterów literackich ze świecą szukać. Nie za wiele tu fabuły, jest za to intymność, szczegółowość i klimat. Jak dla mnie - do czytania zamiast osławionego Buszującego w zbożu.
Wspaniałe życie - Robert Ziębiński
No i tu miałem problem. Jak pierwsze cztery pozycje były u mnie pewniakami, tak z ostatnią mam problem największy. Kompletnie nie wiedziałem co tu wrzucić i nie dlatego, że czytam książki, które wszyscy znają (bo staram się takich unikać), a dlatego, że tych wartościowych książek, o których słyszało mało ludzie, jest naprawdę bardzo dużo. Jest ich w chuj i trochę. Padło na Ziębińskiego, bo to tak naprawdę dwie książki. Taka książka w książce. Wspaniałe życie opowiada o alkoholiku, któremu nagle kompletnie wali się świat, bo traci pracę i kobietę. Chcąc naprawić swoje życie, zapisuje się na terapię i szuka sponsora na jego własne wydawnictwo (a w sumie to nie tylko wydawnictwo, bo to ogólnie gruby biznes plan jest), a jednocześnie - na oczach czytelnika - pisze kryminał. Całość może dupy nie urywa, ale to na pewno pozycja, po którą warto sięgnąć. Trochę Bukowski, trochę Pilch. Trochę american dream, trochę polska rzeczywistość.
Kończymy to zestawienie z nadzieją, że ktoś z Was sięgnie po którąkolwiek z naszych propozycji i uświetni swój czytelniczy żywot przynajmniej jedną nowością, której do tej pory nijak nie kojarzył.
Hani raz jeszcze dziękuję za udział w tym przedsięwzięciu i zapewniam świat, że to nie ostatni raz kiedy można nas zobaczyć wspólnie w jednym miejscu, także polecam mieć oczy szeroko otwarte.
Zaobserwuj Hanię na fejsbuku (klik) i tłiterze (klik).
Kac w mediach społecznościowych: