Dzień dobry. Na początku, z okazji imienin Waszego patrona, życzę najlepszego wszystkim chorym, głównie epileptykom i tym, którzy cierpią na dolegliwości psychiatryczne. Muzyczka w klimacie (klik).
(Photo credit: Lisa L Wiedmeier via Foter.com / CC BY-SA)
Dobrze wiem, że różne traumy ludzie mają i różne powody ich są - komuś zmarła osoba, którą uważał za najważniejszą, ktoś inny przeżył gwałt, a ktoś tam narzygał na kobietę, która mu się podobała. No różnie bywa. Ja dziś napiszę historię chłopca, którego trauma ma ścisły związek z walentynkami.
Lat to było temu trochę. Kilkanaście. Nie pamiętam dokładnie ile miał wtedy lat. Podstawówka na pewno. Raczej klasy 1-3, nie 4-6. Wiadomo, te lekcje, na których nauka polega na pisaniu, czytaniu, jakichś zajęciach plastycznych. Klasa tego chłopca robiła wtedy kartki walentynkowe - jakieś wycinanki, wyklejanki, wpisywanie życzeń. Jeśli ktoś miał jakiś pomysł na wierszyk z miłosnym wyznaniem to prezentował go przed całą klasą. Była taka jedna, niezbyt urodziwa dziewczyna, która takowy miała napisany na jednej ze swoich laurek przygotowanych wcześniej w domu, więc przepisała go na tablicę ze swojej kartki w kształcie serca, na której powklejane były kwiatki i inne kolorowe pierdoły z magazynów, które zapewne czytała jej matka. Jeśli ktoś swoją laurkę wykonał, to ją adresował nazwiskiem i klasą swojej sympatii, a na jednej z kolejnych lekcji ktoś przechodził po wszystkich klasach i zbierał je do wielkiego, czerwonego pudła.
Kilka dni później liściki, kartki i laurki były roznoszone. Klasyczna opcja w każdej ze szkół raczej. W klasie bohatera tego opowiadania ktoś dostał siedem kartek, ktoś trzy, kilka osób po jednej, reszta nic. Wśród osób z jedną laurką był on, chłopiec-bohater. Wierszyk, który znalazł się na jego upominku już znał. Znała go cała klasa. Białe serce wyklejone w kolorowe kwiatki i pierdółki z kobiecych magazynów również znał już każdy w klasie. W klasie, która śmiała się na głos. Za wyjątkiem naszego bohatera i twórczyni kartki, której pośladki nie mieściły się na tym podstawówkowym, dziecięcym krzesełku. Chłopiec schował kartkę do swojego tornistra i starał się o niej zapomnieć. Po lekcjach szybkim krokiem zszedł do szatni, ubrał się i poszedł do domu, przed którym wyciągnął kartkę z tornistra, podarł ją i wrzucił do śmietnika. Złość rysująca się na twarzy chłopca nie umknęła jego matce, która wypytała o co chodzi. Odpowiedział, że dziś w szkole rozdawane były kartki walentynkowe i dostał jedną. Matka zdziwiła się, bo przecież powinien się cieszyć. Dowiedziała się od kogo, starszy brat chłopca na tę informację zareagował dokładnie tak, jak cała klasa wcześniej w szkole, a kobieta starała się coś zaradzić w tej sytuacji.
Przez kilka kolejnych lat bohater za każdym razem w walentynki miał nadzieję, że nikt nie wyczyta jego nazwiska rozdając w szkole kartki walentynkowe. No i w sumie tak było. I dobrze. Za każdym razem zamiast złości na jego twarzy rysowała się prawdziwa satysfakcja, bo nikt go nie wystawiał na pośmiewisko - świadomie, czy nie, to już nie jest ważne.
Tym chłopcem byłem ja. Sporo osób pewnie wkleiłoby pod spodem jakiś obrazek w stylu "dziewczyna, z której wszyscy śmiali się w podstawówce teraz i dziś", no i spoko, bo to często się sprawdza. W tym przypadku jednak nie do końca, bo moja ówczesna wielbicielka niewiele się zmieniła na przestrzeni czasu (może trochę urosła), a kilka lat temu, gdy mijałem ją na chodniku nie odpowiedziała mi nawet na uśmiech i "cześć". Nie wiem co jest tego powodem, ale jak tam woli.
Po latach mam na walentynki kompletnie wyjebane, nie obchodzą mnie, bo ja nie obchodzę ich (bo i tak nie mam z kim). Wiedz jednak, Czytelniku, że jeśli ktoś z Twoich znajomych, a może nawet Twój partner/partnerka nie chce jakoś specjalnie celebrować tego dnia, to go za to nie potępiaj. Może ma jakiś powód do tego? Taki, jak ja miałem dawniej na przykład.
A jak walentynki obchodzicie, to niech wam dobrze dziś będzie. Ja sobie wpierdolę tofifi od mamy i poczytam jakąś książkę.
Lufa.
Social media:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz