Podjąłem
ważną decyzję o założeniu fanpejdża na fejsie. W sumie to nie
wiem po co. Muzyczka na dziś, patrząc na to czego słucham ostatnio (a raczej katuję) jest tylko jedna (klikaj!).
(źródło zdjęcia oryginalnego: cultjer.com)
Serio
nie wiem po co mi ten fanpejdż. Tak sobie siedzę, myślę, siedzę,
jem jabłko, nadal siedzę, myślę, teraz chwilę leżę, potem
wstaję i stwierdzam, że czas coś zmienić w tym blogu. Chociażby
liczbę wyświetleń. Nigdy nie miałem parcia na to żeby czytały
mnie miliony, ani nawet tysiące. W sumie nawet setki. Nigdy nie
miałem parcia na to żeby ktokolwiek czytał to, co będę pisał.
Ale z drugiej strony po co miałbym cokolwiek pisać skoro nie chcę
tego pokazywać ludziom? Błędny krąg się zamyka. A ja, jako
człowiek pełen sprzeczności i pojebaństw przeróżnych jestem
szczęśliwy. W chuj.
Czas
ruszyć z miejsca, czas zbierać fanbejs, czas się promować, czas
zostać sprzedajną kurwą, czas na kolejne jabłko. Sekunda...
Dobra,
mam jabłko (pozdrawiam wszystkich producentów dobrych, twardych
jabłek, tym od miękkich i chujowych wszystkie miękkie i chujowe
jabłka w dupę, dobrych i twardych byłoby mi żal, bardzo żal).
Wracając do meritum. Jest fanpejdż, jest decyzja (jabłko też
jest), zaczynam działania.
Link
do fp macie po prawej i tu (klik). Odwdzięczam się - dyszka za dyszkę, lajk za lajk,
follow za follow, oko za oko, rym za rym, a nerka za 100 tysięcy do
lekkiej negocjacji, wysyłka gratis.
A
zwierzakiem jestem, bo blogerem, pisarzem ani tym bardziej artystą
się nie czuję.