Polski wrzesień ma się dobrze. Skończyłem czytać Mroza (będzie nowość za jakiś czas na blogu - tu już coś tam wspominałem [klik]), zacząłem Orbitowskiego, jedyna zagraniczna muzyka, jaka wpada mi do ucha, to ta, która leci w sklepie jak idę po szlugi. A jak już o muzyce, to lećmy z utworem do dzisiejszego posta (klik).
(Photo credit: mind on fire via Foter.com / CC BY-SA)
Młodzieży moja najukochańsza! Wróciłaś Ty do szkół swych, a na blogach wszelkiej maści tematyka podstawówek, gimnazjów i tych ponadgimnazjalnych placówek też gości w postaci postów otagowanych jako #bektuskul i tych bardziej książkowych, których autorzy przekomarzają się, czy czytać lektury się powinno. Ja poniekąd poruszałem już ten temat u siebie jakieś półtora roku temu, ale to było takie strasznie pobieżne i za bardzo to nic tam nie napisałem (tu se sprawdź jak mi nie wierzysz [klik]). U Matyldy (sprawdź se jej bloga [klik]) zacząłem się trochę rozpisywać w kwestii relacji na linii Kac - lektury. W pewnym momencie pisania komentarza stwierdziłem, że robi się on lekko przydługi, więc zrobię coś innego. Pierdolnę postem.
Dobre. To tak jak już pisałem u Matyldy - ostatnią lekturą, którą przeczytałem prawie w całości są Bursztyny Zofii Kossak-Szczuckiej (nie pamiętam w której klasie w moich czasach czytało się Małego Księcia, ale ja to go w sumie nigdy nie traktowałem jak lektury, więc no, wiadomo) i odczuwałem przy jej czytaniu straszną mękę i swojego rodzaju dyskomfort psychiczny (o ile pół życia temu miałem pojęcie czym jest dyskomfort jakikolwiek). Kurwa, ta kobieta tak nudziła, że od tamtego momentu postanowiłem sobie, że chuja, nie czytam już żadnej lektury w całości. I jechałem już na streszczeniach, fragmentach, które okazywały się kluczowymi i ekranizacjach, które najwyższych lotów. Poza tym po co mam znać treść lektury, skoro ogólny sens i tak poznawałem później na lekcjach?
Nie znaczy to, że ja kompletnie nic nie czytałem w podstawówce i gimnazjum, bo czytałem. Były to jednak książki, które mi sprawiały frajdę. Z tamtego okresu pamiętam Krzysztofa Pączka drogę do sławy, którą znałem praktycznie na pamięć (a teraz kompletnie nie pamiętam o co w tej książce chodziło), wszystkie Mikołajki Goscinny'ego i pierwszych Wędrowyczów Pilipiuka, po których niejednokrotnie miałem problem z pójściem do kibla zaraz przed snem, a i pewnie sporej części nie zrozumiałem do końca.
Jeśli chodzi o moje życie czytelnicze, liceum było pewnym przełomem. Co prawda lektur nadal nie czytałem, ale kupiłem wtedy pierwszą własną książkę i pamiętam, że było to Bóg nosi dres Sendera. Fajna sprawa - na półce stała mi wtedy masa lektur wydawnictwa Greg i jedna pozycja, która z lekturami szkolnymi wspólnego nie ma raczej nic. Cieszę się, że nie czytałem w tamtym czasie Zbrodni i kary, czy innych lektur, po które naprawdę warto było sięgnąć. Trochę głupie myślenie, nie? Wręcz przeciwnie. Mając te osiemnaście (czy też prawie osiemnaście) lat raczej nie byłem gotowy na to, by otworzyć książki pokroju wspomnianego dzieła Dostojewskiego i podejrzewam, że połowa ludzi w tym wieku ma podobnie. Sięgnie jednak po te wszystkie pozycje, przeczyta je, a i tak kompletnie nie zrozumie o co w nich chodzi, bo się na nich kompletnie nie skupi.
Lektury są przydatne, bo niejednokrotnie świetnie przedstawiają świat takim, jakim był dawniej. Dzięki narzuconym nam przez szkoły książkom łatwiej jest przyswoić sobie inne przedmioty - nie tylko wspomnianą przez Matyldę historię, ale także geografię, czy biologię. Wiadomo, że nie bezpośrednio, ale książki, w których występują wątki podróżnicze, czy takie, które odnoszą się do natury, mogą wzmagać w młodych ludziach ciekawość świata i budzić nowe pasje. Czytanie lektur poniekąd wyrabia w nas nawyk czytelniczy, ale tylko w przypadku, kiedy robimy to z chęcią. Jeśli jednak, tak jak ja te kilka(naście) lat temu, czujesz, że kompletnie nie skupisz się na tym co czytasz i wielu lektur nie zrozumiesz, to nie czytaj ich na siłę. Jeśli książki są Ci naprawdę pisane, to prędzej czy później i tak po nie sięgniesz. Wtedy zaczniesz czerpać z nich przyjemność i inne korzyści, bo książki w życiu człowieka mogą naprawdę dużo zmienić.
W komentarzach pod niektórymi postami, gdzie autorzy skupiali się na problemie lektur, spotykałem się niejednokrotnie ze zdaniem, że jeśli nie czytałeś lektur szkolnych, to nie powinieneś się wyrażać na temat literatury. Nie mam kompletnie pojęcia, co autorzy mieli na myśli, ale dla mnie lektury nie są żadnym wyznacznikiem znajomości literatury. Czy to, że nie przeczytałem klasycznych Krzyżaków, W pustyni i w puszczy, czy Dziadów musi świadczyć o tym, że moje recenzje książek nie mają większego sensu? W sumie nie mnie to oceniać, ale gdybym je uznał za bezsensowne, to bym ich nie publikował, proste.
Tak naprawdę czytać nauczyłem się dopiero na studiach, choć lepszym określeniem byłoby tu w czasie studiów. Czytać, znaczy w pełni rozumieć przyswajany tekst. Nie nauczyła mnie tego szkoła, nie nauczyły mnie tego polonistki. Czytać nie nauczyli mnie też nauczyciele akademiccy - oni wszyscy naprowadzili mnie niejako na właściwy kurs, który powinienem objąć podczas interpretacji. Czytać nauczyłem się sam. Nie uważam, by lektury, które są narzucone przez system szkolnictwa były bezsensowne, bo to często pozycje ciekawe i pouczające. Piszę to jako ja, a nie jako głos wszystkich uczniów - obecnych i byłych. Poza tym nie mnie to oceniać. Lektury to dobra podstawa do tego, by nauczyć nas wszystkich tego jak interpretować tekst i czerpać korzyści z czytania w przyszłości, ale jak pisałem kilka akapitów wyżej - treść i sens lektur i tak poznajemy na lekcjach, więc czytanie ich trochę mija się z celem.
Czytelniku, w komentarzu możesz przedstawić mi swoje zdanie na ten temat. (może być również w formie linku do Twojego posta w tym temacie - byle by komentarz nie zawierał wyłącznie linku).
Buźka w czoło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz