Z racji, że jestem leniem i nie piszę tekstów z dużym wyprzedzeniem to muszę Was uraczyć czymś starszym, odgrzebanym z czeluści mojego dysku i stron magazynu Ad Astra (klik). Bo czasu teraz nie mam, a nie chcę Was zaniedbać. Mimo że staroć i kiedyś podrzucałem już do niego link w formie elektronicznego wydania naszej studenckiej gazety, to uważam, że warto go odświeżyć.
Zacznę klasycznie, tak jak i na blogu. Jak masz dostęp do internetów to odpal numer Bonson/Matek - Piotruś Pan, siądzie idealnie (albo możesz kliknąć tutaj).
(foto zajebałem z Ad Astry)
Każdy z nas ma taką postać książkową, z którą się utożsamia. No nie zaprzeczysz przecież, że nie masz, nie? Albo zaprzecz, nie ważne. Czy to Mały Książę, bo zajawka została od podstawówki (czy kiedy to się tam przerabiało tę książkę), czy raczej ktoś o zupełnie innych cechach, taki Henry Chinaski (często główny bohater utworów C. Bukowskiego, prawdopodobnie jego alter ego) na przykład. Czasem nawet nie mamy świadomości, że utożsamiamy się z jakąś postacią. Ale wiesz co? To widać. Nie zawsze, ale są takie przypadki, gdzie naprawdę to widać.
Weźmy taką przykładową Anię*. Nasza Anula na co dzień to „dobra” córa, pomaga mamie przy garach, mopem ściera podłogę, szmatą czyści półki, wyciera rodzinne pamiątki i wszystko, bo musi, nie ma wyboru, chcesz mieć spokój to to rób i siedź cicho. Na studiach idzie jej nieźle, ale to nie to jest ważne tak naprawdę. Chodzi o to, że Ania na korytarzach uczelni jest mijana zupełnie tak, jakby nikt jej nie zauważał. Nie przyciąga wzroku żadnego typka, nawet tego o niskich wymaganiach, zupełnie jakby nie istniała. Wszystko się zmienia w czwartek po zajęciach. Wraca taka do domu, zatuszuje swoje niedoskonałości, zaszpachluje to co trzeba, nałoży podkład, lakier, utrwalacz, zaczesze niesforne kosmyki tam, gdzie ich miejsce, zerknie jeszcze na fejsika czy przypadkiem któraś z jej koleżanek się nie wykruszyła i lecą w kluby. I tam się zaczyna prawdziwa bajka. Nasza Ania – połączenie brzydkiego kaczątka i Kopciuszka w jednym. Kobieta nie do poznania, prawdziwa księżniczka, tylko te trochę pokraczne ruchy zostały. Po welcome drinku jest lepiej, bo ma na co zwalić to, że lekko się chwieje. Później prosta akcja - baunsy, drink, baunsy, drink, podbija Majk...
Michał, dla ziomeczków Majk/Majkel, to taki chłopaczyna z „dobrego” domu. Wyznaje zasadę „za hajs starszych baluj”. Za to, że dostał się na studia rodzice sprawili mu skromniuteńkie mieszkanie, a od osiemnastki jeździ białą beemką eM-piątką, trzecią beemką, bo dwie poprzednie rozbił albo zajeździł tak, że naprawiać się nie opłacało (bo po co jak ojca stać na nową?). Taki Książę na/w białym rumaku. Właśnie rozpoczął czwarty kierunek, z trzech poprzednich wylatywał po pierwszej sesji, ale rodzice nadal dumni, bo przecież syn studiuje. Majkiemu żadna kobieta nie może się oprzeć i nie chodzi o pieniądze (wcaaaaaaaale), bo Michał to przecież przystojniak. Tak samo jest z naszą znajomą, Aneczką.
Jak wielkie było zdziwienie Ani, kiedy to Majkel podszedł do niej i zaproponował wspólny taniec, a później drinka. Odziany w białą koszulę, dżinsy i czerwone zamszowe mokasyny z najnowszej kolekcji Ralpha Laurena, bez skarpet. Do tego zestawu dorzucił starannie ułożoną fryzurę i spsikał się „Jednym Milionem” baj Paco Rabanne. To nie to co koledzy Ani z roku, kraciaste koszule, od których na kilometr czuć czarnego Adidasa, a włosy błyszczą się jakby dopiero wyszli z kuchni ze smażalni w Mielnie, w środku sezonu, w godzinach szczytu po dwóch zmianach.
Ania i Majkel razem bawią się świetnie. Dziewczyna pije modżajto jedno za drugim, jej adorator, klasycznie, powoli sączy czerwonego Johnniego Walkera z colą i trzema kostkami lodu. Stojąc przy barze, rozmawiając i popijając napoje nie zwracają zbytnio uwagi na to co dzieje się w klubie. Obok nich, na stołku barowym siedzi Heniek (Chinaski), zeruje trzeci kufel piwa w przeciągu pięciu minut i w niewybredny sposób zaczepia kelnerki. Gdzieś w loży siedzi koleżanka Ani, drobna brunetka o jasnej karnacji, przy której zawsze kręciło się kilku młodszych absztyfikantów. Od piaskownicy wołają na nią Śnieżka. Tym razem zagaduje ją jakiś starszy facet podsuwający jej pod nos popularną „Szarlotkę” (żubrówka + sok jabłkowy), co do niej dodał wie tylko on sam. Na parkiecie największe zainteresowanie wśród mężczyzn wzbudza Izka (Łęcka) co ewidentnie na podoba się innej z dziewcząt, France („Cham” E. Orzeszkowej), która od dłuższego czasu pragnie naprawdę konkretnej zabawy. Jeśli chodzi o zabawę to król jest tylko jeden – Piotrek, kumpel Majka, od zawsze bardziej infantylny od reszty rówieśników, żyjący marzeniami, bujający w obłokach, a raczej kłębach gęstego dymu, wiecznie w zielonej (przypadek?) bluzie-kangurce, której kieszeń służyła już nie raz.
Problem zaczyna się w momencie, w którym odzywa się telefon Ani. To alarm, który przypomina jej o odjeździe ostatniego autobusu w kierunku jej domu. Dobrze wie, że nie może zostać dłużej, mimo wieku dziewczyny, matka traktuje Anulę jak małolatę, każe jej wracać do domu przed północą i podchodzi do wychowania najmłodszej z córek bardzo surowo. Wstydzi się wytłumaczyć Majkowi dlaczego musi już wyjść, więc w momencie, w którym chłopak traci ją na chwilę z oczu wybiega z klubu gubiąc pierścionek, pamiątkę po babci. Zadowolony Majkel, dzierżąc w dłoni kolejną porcję whisky z colą, odwraca się do, jak myśli, Ani, ale okazuje się, że jej nie ma. Odnajduje on zgubę dziewczyny i chowa do kieszeni swoich super-modnych, przetartych dżinsów.
Rano, kiedy każdy obudzi się z większym lub mniejszym kacem, w swoim, lub nie koniecznie swoim łóżku skończy się bajka. Ból głowy i wyschnięte gardło przypomną o porannych wykładach, kolokwiach, ćwiczeniach. I tylko pierścionek nie da zapomnieć Majkelowi o wczorajszej nocy... W sumie mógłby jej poszukać, napisać na „Spotted: PWSZ Nibylandia” całą historię i odnaleźć swoją Księżniczkę Jednej Nocy, ale po co, skoro dobrze wie, że mógłby mieć takich jak ona na pęczki.
Po drugiej stronie miasta budzi się Ania. Jest świadoma tego, że zgubiła pierścionek i nigdy go nie odzyska, bo nawet jeśli usłyszy o poszukiwaniach Majkiego, sama nie odważy się do niego odezwać, nawet przez fejsa, a sam, choć mijają się codziennie w murach uczelni, jej nie pozna, bo na co dzień nie wygląda tak olśniewająco jak wczorajszej nocy...
Przy czytaniu kolejnej książki, lub wspominaniu którejś z tych już przeczytanych, spróbuj w niej odnaleźć siebie. Może nie będzie to aż tak konkretne porównanie, ale wszędzie możesz odnaleźć cząstkę siebie. Ja znajduję swoje kacowe cząstki praktycznie w każdej z książek, które czytam. Może podobnie jest w Twoim przypadku? Do następnego razu.
*Zbieżność imion zupełnie przypadkowa, to samo w przypadku pozostałych postaci.
Soszal midja:
Znam na pewno jedną książkę, w której występuje osoba, z którą się identyfikuję. W innych nigdy nie zwróciłam na to uwagi.
OdpowiedzUsuńU mnie wyczuwanie tego, czy utożsamiam się z bohaterem książkowym jest jedną z pierwszych rzeczy, na które zwracam uwagę podczas czytania. Mam masę takich postaci, ale z żadną chyba nie utożsamiam się w stu procentach.
Usuńbezpośrednio nie zawsze odnajduje cząstkę w czytanych bohaterach, ale z każdej książki wyciągam coś dla siebie, chociaż jedno krótkie zdanie, które dla mnie jest ważne :)
OdpowiedzUsuńhttp://booksmyloveblog.blogspot.com
Lubię czytać książki i na bieżąco szukać cech wspólnych z bohaterami, ale nie żeby wybrać jedną z wielu. Zwykle czytam romanse - jak to baba, ale tutaj staram się doszukiwać żadnych cech. Bardziej w jakiś komediach, chociaż też nie zawsze. Jakoś jak czytam to wyłączam się z rzeczywistości i mam zawsze wrażenie, że to co mam przed sobą to obraz z książki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. http://www.aleksandramakota.pl/
Znajduję w książkach mniej lub więcej siebie, moich minionych historii i wyobrażeń. Jednak nie było jeszcze takiej, gdzie po lekturze powiedziałabym - tak, czuję tu siebie, jestem jak ona! Za to w filmach, tam to dopiero mnie pełno. Zaczyna się najczęściej od jednego zdania, od wyglądu, od mojej wizji siebie i krzyczę do współoglądaczy "jak ja! matko kochana toż to jestem ja!" Parzą na mnie z mniejszym lub większym politowaniem..,a ja cała w środku płonę od tych emocji, co damie czasem nie przystają.
OdpowiedzUsuńZa to dzienniki... to taaak. Szczepan Twardoch numer jeden mojej porąbanej barykady świadomość ponad wszytskim, z kieliszkiem wina raz! Sylvia Plath też skradła moje młodzieńcze serce i nic mnie tak nie porwało z jej literackich wypocin jak jej dzienniki.
Reasumując moją wycieczkę po własnych doświadczeniach, dobry kawałek wpisu. Pobudza, działa. Pycha.
PS. Tak, to głupie używać PS kiedy mogę zedytować w dowolnym momencie powyższą treść, ale ma to swój urok, a skoro nie smarujemy listów to kiedyż mam używać. Nie myślałeś o disqus?
Za Twardocha chcę się w końcu zabrać, bo w planach mam już od dłuższego czasu, tak samo jak disqusa w komentarzach, ale przemóc się nie mogę. Niedługo pewnie jedno i drugie zrealizuję. Strzelam, że disqus będzie pierwszy.
Usuń