No cześć. Wróciłem do świata żywych po targach i mogę sobie teraz powspominać co się tam działo. Dziś wszystko będzie bardzo w klimacie targów i nawet muzyka będzie ściśle z nimi związana (klik).
(Photo credit: Alexandru Ilie2012 via Foter.com / CC BY-SA)
Krakowskie Targi Książki to pierwsza taka impreza w moim życiu, nie tylko blogowym, w życiu całkowitym. Kraków niby niedaleko, ale nigdy nie pałałem do niego żadnym uczuciem, a jeśli już to nie były to uczucia pozytywne (i możecie mi nawrzucać w komentarzach, że Kraków to przecież piękne miasto - zdania swojego nie zmienię) no i jakoś się tak rozmijamy, bo bywam tam rzadko, a jeśli już to przejazdem, mimo że masa znajomych tam studiuje. Wzbudziło to we mnie pewne obawy, no bo jak to tak - ja sam (bo się skończyło na tym, że jechałem tam zupełnie sam!) muszę sobie poradzić z miastem, którego praktycznie nie znam. Czy podołam, czy dam radę? No dałem. Ściągnąłem appkę Jak Dojadę no i dojechałem praktycznie pod samo EXPO. W całości. Z telefonem. Z obiema nerkami. Żywy. Przyjemne to uczucie.
Obawy generowała we mnie również bardzo niejasna wieść o tym, że mejla, którego oto to wtedy czytałem mam wymienić na wejściówkę blogerską. Tylko, kurwa, gdzie? W kasie? W dupie? No i okazało się dopiero na miejscu, że jest bardzo przyjemnie, że mogę sobie bokiem przemknąć, że pan mnie zapyta "a wejściówkę pan ma?", że ja mu odpowiem "a właśnie idę ją odebrać", że przejdę obok, że drugi mnie takim czymś przetenteguje czy nie wnoszę żadnej bomby (tak, kurwa, z moim zarostem to faktycznie wyglądam jak bojownik Al-Kaidy... tylko, że level podstawówka), że podejdę do pani, która się tak pięknie uśmiechała, że aż mi st... yyy... serce mocniej zabiło, że dam jej wydruk, a ona mi da za wydruk wejściówkę upragnioną. I wejdę. I wszedłem. A w środku było ciepło...
A jak w środku ciepło, to ja głupi w kurtce chodził przecież nie będę cały czas. Poszedłem więc do szatni. Kolejka długa, w taką anakondę trochę zwiniętą się uformowała. Ruszała się baaaardzo powoli. Jak taka najedzona anakonda. Taka bardzo najedzona i ociężała. Jak byłem gdzieś w jednej trzeciej tej kolejki to się okazało, że miejsc w szatni nie ma. By kurtkę oddać, czekać trzeba aż ktoś swoją weźmie. No to czekałem. czterdzieści, kurwa, pięć minut czekałem na to, żeby kurtkę do szatni oddać. Czy to jest normalne? No ja przepraszam bardzo, ale czy to jest, kurwa, normalne? No widocznie jest, a ja się po prostu nie znam, bo pierwszy raz byłem, to mogę się nie znać i mogę się wkurwiać.
Nie napisałem tego wcześniej, ale umówiłem się z Hanią z Czymkolwiek (klik), że spotykamy się na miejscu, w hali. Spotkaliśmy się z półgodzinnym poślizgiem, ale okazało się, że nie tylko ja ten poślizg miałem, choć ona nieco mniejszy i, co najważniejsze, również nie ze swojej winy. I napisałbym Ci, Czytelniku, o Hani coś więcej, ale nie będę, bo albo się przesłodzi, albo sobie pomyśli, że ją podrywam i zerwie ze mną wszelkie kontakty.
Od spotkania z moją koleżanką po fachu (i jej kolegą, Karolem [Haniu, jeśli będziesz to czytała, to mi później potwierdź, czy dobrze pamiętam imię kolegi!]), do zakupu pierwszej książki minęło może pół minuty. Umówiliśmy się akurat pod stoiskiem, które oferowało jedną z pozycji, które znalazłyby się na mojej liście To masz kupić na targach, gdybym w ogóle sobie taką zrobił. Śmieję się z bogami wylądowało w moim plecaku, idziemy dalej. Choć idziemy, to jest, kurwa, bardzo złe słowo w kontekście przemierzania tych wszystkich miejsc, które powinny być alejkami, a były jakimś takim morzem ludzi przeróżnych, gąszcze rąk, dłoni, nóg, brzuchów, wszystkiego. I przemierzaliśmy te ludzkie losu przeciwności jak jakiś Indiana Dżons (chyba, bo nie widziałem filmu o nim żadnego). Gdybyśmy byli bliżej Nowej Huty, to przed wejściem bym może się wyposażył w jakąś maczetę, bo z nią na pewno byłoby znacznie łatwiej.
Stoisko Wydawnictwa Literackiego przyniosło pierwsze dylematy - Króla Twardocha brać w twardej czy miękkiej oprawie? Rozsądek przezwyciężył, miękka, choć ta twarda taka piękna... Do Twardocha dołożyłem O pisaniu Bukowskiego, a zastraszony pan sprzedawca opuścił mi kilka złotych. UWAGA TUTORIAL JAK ZASTRASZAĆ PANÓW SPRZEDAWCÓW (pań nie zastraszamy, bo to nieładnie): załóżmy, że stoi przed Tobą, Czytelniku, osoba, która kupuję jakąś książkę, jak przede mną stała Hania, i za jedną książkę płaci stuzłotówką. Pan sprzedawca widząc banknot mówi, że aż go serce zabolało. No i co Ty powinieneś zrobić w tej chwili? A to co ja - powiedzieć mu, że zaraz zaboli go bardziej i zacząć wyjmować stówkę (w tej samej chwili lekko uśmiechnąć się do pani sprzedającej, która stała obok pana sprzedawcy i w tej chwili się odwróciła w waszą stronę). Takim oto sposobem pan sprzedawca wyszedł z propozycją - jak zapłacę mu drobniej to opuści mi cenę o końcówkę (w sensie 60 zamiast bodajże 64 złotych). No to wygrzebałem te sześć dyszek z portfela i mu podałem. A on taki miły, jeszcze mi reklamówkę proponował. A ja zadowolony, bo zaoszczędziłem pieniążka na bilet tramwajowy.
Pokrążyliśmy chwilę po stoiskach przeróżnych, Hania coś tam kupiła, ja się wstrzymywałem, choć trudno mi było, ale miałem w głowie kilka takich mast hewów, jak to młodzież mawia, i na nich się skupiłem. W międzyczasie posiedzieliśmy sobie na ekspowej podłodze i przyznam, że to bardzo wygodna podłoga, ale jak się jest starym człowiekiem, to skurcze w udach łapią, więc się długo nie nasiedziałem. Poszliśmy zatem na spotkanie z Jakubem Małeckim.
Kolejka całkiem znośna, na pewno krótsza niż do szatni, a w rękach każdy ściskał Ślady albo Dygot. Każdy, oprócz mnie, bo ja wziąłem ze sobą Odwrotniaka, który jest dla mnie pozycją chyba najważniejszą wśród książek Małeckiego. W tej kolejce, przed nami, stał taki typek. Taki niepozorny. Taki no, uwagi nie zwracał raczej. W pewnym momencie podeszły do niego jakieś dwie dziewczynki, takie niskie raczej, małe, młode w sensie i zapytały go o wspólną fotkę. W tym momencie popatrzyliśmy na siebie z Panną Hanną, a nasze miny wyrażały jednocześnie zdziwienie przemieszane ze zniesmaczeniem i ogólnym zakłopotaniem. No bo o chuj chodzi? Powie ktoś? Jakiś przypadkowy gość zostaje poproszony o wspólne zdjęcie a na nas, fejmi blogerów, nikt nawet uwagi nie zwraca. No kurwa no. Stwierdzenie "a z nami to nikt fotki nie chce" przypieczętowaliśmy wspólną samojebą. Później sobie uświadomiliśmy, że ten typ to jeden z męskich fejmów buktjuba z kilkoma tysiącami subów, więc wszystko stało się zrozumiałe. Wracając jednak do Małeckiego - na widok Odwrotniaka sprawiał wrażenie trochę zaskoczonego i zadowolonego jednocześnie, a ja zażartowałem, że bałem się tego, że mnie stąd wyrzucą (wyprzedzając pytania niekumatych - Odwrotniak wydany został nakładem wydawnictwa W.A.B., natomiast najnowsze książki Kuby wydaje wydawnictwo SQN i na ich stoisku odbywało się spotkanie) zgarnąłem podpis, zebrałem kilka istotnych i wartościowych informacji, no i nie pochwaliłem się, że jestem blogerem, a mogłem. Bo jestem.
Kupiłem jeszcze Immunitet Mroza (wyczekujcie powoli recenzji Rewizji, bo jak znajdziemy z Kają [klik] chwilę, to się napisze, a później siądziemy do Immunitetu), Rury Etgara Kereta, Odgłosy rosnących bananów Ece Temelkuran (Hania mnie zachęciła recenzją tej książki [klik]) i jedną płytę - Drony autorstwa Fisza i Emade. W międzyczasie pożegnałem się z moimi targowymi towarzyszami, którym bardzo dziękuję za to, że pomogli mi się w tym wszystkim połapać, no bo to są już targowo doświadczeni ludzie, a ja pewnie bez ich towarzystwa bym te targi opuścił po kilkunastu minutach (przez moją życiową niechęć do tłumów i nieporadność). No i dziwnie było gdzieś tam wśród stoisk minąć niektórych buktjuberów, z których trochę cisnę bekę (bo mogę). Serio, dziwne to uczucie, widzieć na żywo osobę z jutuba, która wypowiada się na temat książek dla dziewczynek.
Czy jestem zadowolony? Bardzo.
Czy mógłbym być zadowolony bardziej? Mógłbym.
Czemu nie jestem zadowolony bardziej? Bo jakbym miał więcej pieniędzy to kupiłbym jeszcze Behawiorystę i Świt, który nie nadejdzie Mroza, Wigilijne psy i inne opowieści Orbitowskiego i masę innych książek. Chciałem jeszcze podejść i zgarnąć podpis Mroza, ale na pół godziny przed spotkaniem, kolejka do niego była taka jak do szatni, więc odpuściłem. Niewiele przyjemniej było pewnie w przypadku Twardocha, a jakbym kupił te Wigilijne psy to podszedł bym jeszcze po podpis do Orbitowskiego (którego minąłem gdzieś w tłumie, jak szedł na spotkanie z czytelnikami), ale hajs się w pewnej chwili przestał zgadzać, a za coś wrócić do domu musiałem.
Kraków nie taki straszny, targi bardzo przyjemne i za rok pewnie pojawię się ponownie, a jak hajs się będę zgadzał to może uderzę również do innych miast, bo warto. Tylko tych ludzi trochę za dużo, jak na medialne doniesienia, że Polacy nie czytają książek...
Więcej mnie:
Więcej mnie:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz