ELOOO!
Dziś lecimy na nowej kompilacji od Flirtini (jak na razie z SoundClouda, tyle ile jest, czekam aż moje zamówienie na empik.com zostanie zrealizowane i będę mógł odebrać CD z salonu, a zapomniałbym, kliknij sobie tu to Ci się odpali playlista). Na tę chwilę sam nie wiem o czym będzie
dzisiejszy wpis dlatego też nie określam się z góry czy zaszaleję
(czy też nie).
(źródło zdjęcia oryginalnego: funnyordie.com)
Są
w życiu człowieka takie chwile, że nam się nie chce. Na pewno też
tak macie. Najczęściej wtedy kiedy macie coś zrobić - uczyć się,
zmyć naczynia, odkurzyć, zjeść obiad na kacu, zacząć pisać
pracę semestralną z literatury romantyzmu itp. Ile ludzi tyle
niechceń, proste. Ja teraz jestem w tym ostatnim położeniu, przed
itp. Niemalże od tygodnia (a w zasadzie to nawet dłużej) na biurku
leży mi egzemplarz naszej epopei narodowej - "Pana Tadeusza,
czyli ostatniego zajazdu na Litwie, historii szlacheckiej z roku 1811
i 1812 we dwunastu księgach wierszem" (wiedzieliście, że tak
brzmi cały tytuł? bo ja tak, ale zawsze zapominam jak to idzie,
dlatego też sięgnąłem po książkę i przepisałem, cwaniaczek),
i czeka... Czeka, w sumie sam nie wiem na co. Prawdopodobnie na to aż
mi się zachce. Mam ładnie zaznaczony fragment, nad którym mam
pracować (był zaznaczony jak zdjąłem z półki) ale to, że jest
zaznaczony wcale nie znaczy, że mi się chce. Bo kurwa mi się nie
chce. Proste. Zamiast interpretowania tekstu wolę napisać krótką,
w zasadzie bezsensowną notkę bez ładu, składu i wszystkiego co
potrzebne do tego, żeby miło się to czytało.
Lenistwo
to strasznie głupia cecha. Nie wiem czy jest dziedziczna, możliwe,
nie wnikam, niby zdawałem biologię na maturze (40%, huehue), ale
nie dowiedziałem się czy cechy takie jak lenistwo są dziedziczone
ze starszych pokoleń. W każdym razie lenistwo jest złe, naprawdę.
Ale bywa też dobre, naprawdęnaprawdę. Kiedy? A no wtedy, kiedy nie
gonią nas żadne terminy, możemy sobie błogo leniuchować leżąc
w wyrze i czytając coś przyjemnego (niekoniecznie pożytecznego,
chociaż czytanie jest bardzo dobre, rozwija naszą wyobraźnię itp.
itd. - czytajcie! możecie czytać mnie, huehue). Ja w zasadzie nie
mogę, bo pracę mam oddać za jakieś 3 tygodnie (albo trochę
więcej, przed świętami w każdym razie), ale kurwa. Do pisania
rocznej zabrałem się 4 dni przed terminem oddania, zdążyłem się
w międzyczasie poopierdalać, 2 razy podesłać do sprawdzenia,
wydrukować, oprawić w skoroszyt (i tu ciekawostka - świadomie
wybrałem taki z zielonymi elementami, bo to kolor nadziei a ja
miałem nadzieję na ocenę dobrą w chuj), opierdalać się jeszcze
trochę i dostać bardzo satysfakcjonujące 4,5. Kilkanaście dni
później jeszcze poszedłem na egzamin, nie powiedziałem kompletnie
nic, ale ze względu na "świetnie napisaną pracę roczną"
dostałem 3,5. Historii koniec.
Morał
jest taki, że warto się opierdalać, lenić, niechciećczegośzrobić.
Bo to może zaprocentować. Upływający czas motywuje, serio.
Przynajmniej mnie (pierwszy semestr: 4 kolokwia [z czego 3 to
poprawki, czwarty z bieżącego materiału] z najtrudniejszego
przedmiotu na studiach w jeden tydzień? - no problem). Jak macie tak
jak ja to polecam się opierdalać, serio serio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz