Cześć.
Puszczę sobie tylko jakieś rapy i mogę zacząć. Polecę sobie z
wczorajszym klasykiem, mimo, że to nie jest zbyt imprezowy raper -
Mes.
Po
tym małym wstępie widać już, że wczoraj* było chlane. To nic,
że mamy za sobą długi weekend, serio. Czwartkowy kac gigant jednak
nie obrzydził mi alkoholu, chociaż bałem się, że istnieje taka
ewentualność. Początek maja to już raczej taki klasyk, każdy
wtedy zaliczy jakąś imprezę (albo nie tylko imprezę ;). Po takim
długim weekendzie najgorszy jest powrót do normalnego życia, w
moim przypadku uczelnia. Jeszcze gorsze jest to, że wracasz na tę
uczelnię na dosłownie jedne zajęcia (GDZIE TU SENS?!) i
dowiadujesz się, że robimy imprezę niespodziankę bo kumpela ma
dziś urodziny - świetnie.
Wszystko
w porządku, naprawdę, dobre party, było chlane, były baunsy, był
Jimmy Fallon z Willem Smithem
i Justinem Timbelake'm (chociaż
już nie pamiętam kto był kim), było w pytę. Wracasz do domu,
idziesz spać, budzisz się, kac. Naturalna kolej rzeczy. W takiej
sytuacji początkowo kurewsko nie chce mi się wstać, dosypiam (bo
zajęcia zaczynam dopiero chwilę przed południem), a raczej próbuję
jeszcze na chwilę zasnąć ale nie mogę, NIGDY. Ostatecznie wstaję
o 8 bo z Saharą w mordzie dłużej nie wytrzymam. Łazienka, kilka
łyków zimnej wody z kranu, kolejne kilkadziesiąt mililitrów żeby
przemyć twarz - zdecydowanie lepiej. Kocham wodę. Kac nie jest
jakiś potężny, w końcu nie wypiłem wczoraj dużo, ale i tak
czuję potrzebę uraczenia się szybkim prysznicem. Jeszcze lekko
chwiejąc się wchodzę pod natrysk i ten szybki prysznic zamienia
się w taki troszkę dłuższy, taki, gdzie każda kropla spadająca
na ciało lekko podmęczone wczorajszego wieczoru jest jak zbawienie.
No dobra, może trochę przesadzam ale ponoć często mi się to
zdarza. Pisałem już, że kocham wodę?
Dobra,
już lekko ogarnięty lecę coś zjeść a raczej wmusić w siebie
cokolwiek. Jest jakaś bułka, genialnie! Szkoda, że lekko zmęczona,
taka trochę wczorajsza, no ale jak się nie ma co się lubi to się
nie wybrzydza bo darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, czy
jakoś tak. Mam pieczywo, co do tego? Najlepiej coś tłustego, mam
jakąś wędlinę (#bułkizszynką #dinal
#plusymieszkaniazrodzicamipodczasstudiów), klasa. Masełko? Odwracam
głowę żeby sprawdzić czy jest tam gdzie być powinno - HELL YEAH!
Pojem! Klasyczna opcja kiedy to percepcja wzrokowo-ruchowa jednak
jeszcze trochę szwankuje, a bułka, którą chcieliśmy przekroić
równo wygląda bardziej jak ten chleb do którego się wlewa żurek
tylko, że jeszcze przed wydrążeniem miąższu. No cóż, jak się
nie ma co się lubi... Masła nie żałuje, 4 plastry szynki, czegoś
mi tu jeszcze brakuje. No tak, czas na mój klasyczny kac-dodatek do
kanapek - przecier pomidorowy zwany również koncentratem. Lekko
kwaśny a wszyscy wiedzą, że kwaśne dobre na kaca. Do tego jeszcze
spora szklanka zimnej wody z sokiem z połowy cytryny wypita na raz -
done. Jako, że hangover to nie ten from Las Vegas to apetyt się
zgadza, szkoda, że hajs już mniej.
Kace
to tacy nasi znajomi. Zazwyczaj uprzedzają o tym, że wpadną,
czasem przeczuwamy, że wpadną a tu niespodzianka, chwilowa
posiadówka. Czasem zdarzy się taki, że nie chce nas opuścić do
samego wieczora. Ten mój to taki znajomy, za którym nie do końca
przepadamy ale jednak na imprezę go zaprosimy bo weźmie ze sobą
flaszkę. Ja też wierzę, że taki kac wpada na jakiś czas ale daje
nam coś pozytywnego.
*wczoraj
tzn. przedwczoraj, miałem to opublikować wczoraj ale zamuliłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz