Jestem
po sesji, klasa. Oficjalnie zacząłem dzisiaj wakacje*. Egotrue na
głośnikach. Zacznijmy od początku...
(źródło zdjęcia oryginalnego: thephoenix.com)
Czasami
myślę, czy studia to dobra opcja w moim przypadku, serio. Nie wiem
w sumie czy nie powinienem tego popierdolić, znaleźć jakiejś roby
i przestać sobie robić nadzieję na to, że będę miał wyższe
wykształcenie. Jak zaczyna się drugi raz studia, w dodatku na
zupełnie przeciwnym kierunku niż wcześniejszy, to przychodzą do
łba takie myśli. Popierdoliłem je. Jestem już rok w plecy, czuję
się jakbym skończył technikum i poszedł na humanistyczny
kierunek, na to w sumie wyszło. Tylko po co miałbym kończyć
elektronikę skoro to nie był nigdy mój wymarzony zawód? Z drugiej
strony...
Zastanawiam
się czasem czy marzenia o tym, co będziemy robić w przyszłości,
mają jakiś sens. Rozumiem te wszystkie zajawki z podstawówki czy
przedszkola. Ja będę strażakiem, ja lekarzem, ja policjantem, a ja
będę miał dużo pieniędzy bo tak. Spełnianie marzeń ma sens.
Spełnianie marzeń budzi w nas pozytywne emocje, szczęście. To
trochę jak zdanie egzaminu, znalezienie 2 zł na ulicy, jak to, że
ktoś nam bezinteresownie postawi browara bo jest naszym ziomkiem a
nam kwit się skończył kolejkę temu. Wszystko sprawia nam
przyjemność, mniejszą, lub większą. To jak cieszymy się z danej
rzeczy to kwestia charakteru i wiary w siebie. Rozumiem, że po
zdaniu egzaminu można skakać z radości, drzeć się, piszczeć.
Wszystko, zwłaszcza, jeśli dany egzamin jest uznawany za jeden z
najtrudniejszych na Twoim kierunku. Z drugiej strony można podejść
do tego z kamienną twarzą, lekko uśmiechnąć się pod nosem i
pomyśleć sobie „ju dyd yt, błoj/gjal”. Zauważyłem, że na
przestrzeni kilku ostatnich lat stałem się trochę bardziej pewny
siebie. Nie wiem czemu ale tak jest, nie tylko ja to w sumie
zauważyłem, kilka osób, które są mi najbliższe też tak
twierdzą. Nigdy nad tym nie pracowałem. Magia? Kwestia wieku?
Zmiany podejścia do pewnych spraw?
Pamiętam
jak w podstawówce mieliśmy jakiś test. Jedno z zadań dotyczyło
wspominanego wcześniej wymarzonego zawodu. Mieliśmy narysować
siebie w pracy za naście lat. Wbrew pozorom sprawiło mi to zadanie
sporo problemów, bo nie miałem pojęcia co chcę narysować. Tu nie
chodzi o to, że nie miałem marzeń, wręcz przeciwnie. Miałem masę
marzeń, moja wyobraźnia raz jechała starym Fiatem (jaram się nim
do dziś) po ciasnych, brukowanych uliczkach, a chwilę później
przemierzała kosmos, obok psa Łajki w jakimś ciasnym, pseudo
statku kosmicznym. Do dziś marzę. Planuje swoją przyszłość.
Jednak poznając swoje możliwości na przestrzeni tych kilkunastu
lat staram się marzyć o rzeczach osiągalnych. Praca, która da mi
satysfakcję i pieniądze wystarczające na to żeby opłacić
mieszkanie, zatankować samochód, który nie musi być z salonu,
byle by jeździł i się nie psuł zbyt często (i żeby za dużo
jednak nie palił), wyżywić jakąś ewentualną rodzinę. Nie
pamiętam teraz dokładnie co narysowałem w podstawówce. Wiem, że
teraz chyba uznałbym to za nieosiągalne, mimo że mogłoby t być
dosyć przyziemne marzenie. Teraz jak marzę to wiem, że nie zawiodę
się na sobie aż tak bardzo.
Czy
ta cała elektronika zapewniła by mi jakiś sensowny byt? Może.
Hajs mógłby się zgadzać tylko co mi po studiach skończonych na
odpierdol i po co mam się męczyć grzebiąc przy kablach skoro
nigdy mnie to nie pociągało. Na początku myślałem, że to w
sumie może być fajna opcja jeśli tylko się tym zajawie. Nie
wyjszło, pech. Nie mam czego żałować, przeznaczyłem ten rok na
przekminienie tego, co jest mi w życiu pisane. Teraz trochę wątpię,
wracam do drugiego akapitu i znowu nie wiem czego chcę.
Kim
teraz chcę być w przyszłości? Na pewno dobrym i szczęśliwym
człowiekiem, najlepiej spełnionym w każdym możliwym sensie. Dziś
się zamuliłem, strasznie. Może to przez niezdany egzamin? Szczerze
mówiąc nie zawiodłem się na sobie, nie mam sobie tego za złe,
mimo pozytywnego podejścia do tematu przeczuwałem, że coś mogło
pójść nie tak, trudno. Chyba bardziej moją „porażkę”
przeżywały dziewczyny z roku niż ja, cieszę się, że mam ich
wsparcie. Teraz pozostało mi jedno – wziąć sobie do serca** to
wszystko, ogarnąć się i przyłożyć do nauki. Wrześniu, i'm
commin'!
*
- dwoma piwami.
**
- o ile w ogóle je mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz