http://kackiller.blogspot.com/p/kac-o-kacu.htmlhttp://kackiller.blogspot.com/p/trzezwi-o-kacu.htmlhttp://kackiller.blogspot.com/p/chcesz-cos.htmlhttps://facebook.com/kackillerhttps://twitter.com/kackiller0

sobota, 28 czerwca 2014

Po sesji.

 Jestem po sesji, klasa. Oficjalnie zacząłem dzisiaj wakacje*. Egotrue na głośnikach. Zacznijmy od początku...
(źródło zdjęcia oryginalnego: thephoenix.com)
 Czasami myślę, czy studia to dobra opcja w moim przypadku, serio. Nie wiem w sumie czy nie powinienem tego popierdolić, znaleźć jakiejś roby i przestać sobie robić nadzieję na to, że będę miał wyższe wykształcenie. Jak zaczyna się drugi raz studia, w dodatku na zupełnie przeciwnym kierunku niż wcześniejszy, to przychodzą do łba takie myśli. Popierdoliłem je. Jestem już rok w plecy, czuję się jakbym skończył technikum i poszedł na humanistyczny kierunek, na to w sumie wyszło. Tylko po co miałbym kończyć elektronikę skoro to nie był nigdy mój wymarzony zawód? Z drugiej strony...

 Zastanawiam się czasem czy marzenia o tym, co będziemy robić w przyszłości, mają jakiś sens. Rozumiem te wszystkie zajawki z podstawówki czy przedszkola. Ja będę strażakiem, ja lekarzem, ja policjantem, a ja będę miał dużo pieniędzy bo tak. Spełnianie marzeń ma sens. Spełnianie marzeń budzi w nas pozytywne emocje, szczęście. To trochę jak zdanie egzaminu, znalezienie 2 zł na ulicy, jak to, że ktoś nam bezinteresownie postawi browara bo jest naszym ziomkiem a nam kwit się skończył kolejkę temu. Wszystko sprawia nam przyjemność, mniejszą, lub większą. To jak cieszymy się z danej rzeczy to kwestia charakteru i wiary w siebie. Rozumiem, że po zdaniu egzaminu można skakać z radości, drzeć się, piszczeć. Wszystko, zwłaszcza, jeśli dany egzamin jest uznawany za jeden z najtrudniejszych na Twoim kierunku. Z drugiej strony można podejść do tego z kamienną twarzą, lekko uśmiechnąć się pod nosem i pomyśleć sobie „ju dyd yt, błoj/gjal”. Zauważyłem, że na przestrzeni kilku ostatnich lat stałem się trochę bardziej pewny siebie. Nie wiem czemu ale tak jest, nie tylko ja to w sumie zauważyłem, kilka osób, które są mi najbliższe też tak twierdzą. Nigdy nad tym nie pracowałem. Magia? Kwestia wieku? Zmiany podejścia do pewnych spraw?

 Pamiętam jak w podstawówce mieliśmy jakiś test. Jedno z zadań dotyczyło wspominanego wcześniej wymarzonego zawodu. Mieliśmy narysować siebie w pracy za naście lat. Wbrew pozorom sprawiło mi to zadanie sporo problemów, bo nie miałem pojęcia co chcę narysować. Tu nie chodzi o to, że nie miałem marzeń, wręcz przeciwnie. Miałem masę marzeń, moja wyobraźnia raz jechała starym Fiatem (jaram się nim do dziś) po ciasnych, brukowanych uliczkach, a chwilę później przemierzała kosmos, obok psa Łajki w jakimś ciasnym, pseudo statku kosmicznym. Do dziś marzę. Planuje swoją przyszłość. Jednak poznając swoje możliwości na przestrzeni tych kilkunastu lat staram się marzyć o rzeczach osiągalnych. Praca, która da mi satysfakcję i pieniądze wystarczające na to żeby opłacić mieszkanie, zatankować samochód, który nie musi być z salonu, byle by jeździł i się nie psuł zbyt często (i żeby za dużo jednak nie palił), wyżywić jakąś ewentualną rodzinę. Nie pamiętam teraz dokładnie co narysowałem w podstawówce. Wiem, że teraz chyba uznałbym to za nieosiągalne, mimo że mogłoby t być dosyć przyziemne marzenie. Teraz jak marzę to wiem, że nie zawiodę się na sobie aż tak bardzo.

 Czy ta cała elektronika zapewniła by mi jakiś sensowny byt? Może. Hajs mógłby się zgadzać tylko co mi po studiach skończonych na odpierdol i po co mam się męczyć grzebiąc przy kablach skoro nigdy mnie to nie pociągało. Na początku myślałem, że to w sumie może być fajna opcja jeśli tylko się tym zajawie. Nie wyjszło, pech. Nie mam czego żałować, przeznaczyłem ten rok na przekminienie tego, co jest mi w życiu pisane. Teraz trochę wątpię, wracam do drugiego akapitu i znowu nie wiem czego chcę.

 Kim teraz chcę być w przyszłości? Na pewno dobrym i szczęśliwym człowiekiem, najlepiej spełnionym w każdym możliwym sensie. Dziś się zamuliłem, strasznie. Może to przez niezdany egzamin? Szczerze mówiąc nie zawiodłem się na sobie, nie mam sobie tego za złe, mimo pozytywnego podejścia do tematu przeczuwałem, że coś mogło pójść nie tak, trudno. Chyba bardziej moją „porażkę” przeżywały dziewczyny z roku niż ja, cieszę się, że mam ich wsparcie. Teraz pozostało mi jedno – wziąć sobie do serca** to wszystko, ogarnąć się i przyłożyć do nauki. Wrześniu, i'm commin'!

* - dwoma piwami.
** - o ile w ogóle je mam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz